|
POLITYKA 2o Twoje zdanie o...
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 19:48, 24 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Witaj Welesie (wirtualnie rzecz jasna) |
Cały czas jestem za realem...
Ad. Niezadanego pytania... gdzie się podziewałem... mam "gotowca" na wyraźne zamówienie gospodarzy mieszkanka, które zajmowałem tydzień... mieszkając w Warszawie.
No i macie posta tasiemca(aż współczuję...}
___________________________________________________________
Życie to nie je bajka
7-02-2009
Godzina 6.00... Przeciągam się leniwie w swoim łożu... Poganiany warczeniem budzika z komóry... Plan na dziś 8.00 -Odebrać połowicę z pracy, dopakować zapomniane elementy bagażu... i pojechać via Warszawa zahaczając o Będzin. Zaskakująco sprawnie znalazłem wskazane miejsce w Będzinie... I już ok. 11-tej warcząc raźnie motorkiem posuwam się w kierunku stolicy. Mam nadzieje na K..... dotrzeć ok. 14-tej z ew. stołecznym poślizgiem na 15-tą. Zmieściłem się na szczęście w tym czasie nie napotykając na korki... Widać rozniosło się, że jadę...hehe. Na K....... zameldowałem się idealnie w tempo przyjazdu p. M......a a V......a powitała mnie przed blokiem z pękiem kluczy do B..... . M......a zaczęła coś mówić o płaceniu za... przysługę, a ja wymigiwałem się jak mogłem. Stanęło w końcu na tym, że jej mąż mechanik w ramach wdzięczności poogląda mój samochodzik.
I tak rozstaliśmy się... Ja już z pękiem kluczy ruszyłem "do siebie" na B...... . Kot podobno odchudzony, a instrukcje są na miejscu hehe. Dojechałem na miejsce i pootwierałem 100 zamków 100-ma kluczami. Kot mnie nie zawiódł, machaniem ogona i dość wyraźnym prychaniem dawał upust swej radości. Przy okazji dostrzegłem, że z tym odchudzaniem kota to był żart...hehe. Kocisko w normalnej jak na tego kota posturze zaprezentowało swoją obecność. Muszę jednak przyznać, że szybko się uspokoił i badawczo mnie obwąchał...
[link widoczny dla zalogowanych]
Oczywiście zaraz po wejściu (pomijając kota) rzucił mi się dziwny widok w okolicach "lotniska"...
Hihi... Widać widoczny element wszedł na stałe wyposażenie "lotniska"... hehe. Kto wie czy ten wizerunek nie zasili heraldyki tego miejsca?.. I nie stanie się jego herbem hehe. Cokolwiek znaczył ten widok to w sposób oczywisty był sugestią określonych form użytkowania lotniska. A lotnisko podniosło swój standard, do czego impulsem na pewno były lądowania samolotów o wielce doskonałej awionice i co także było dane mi poznać jeszcze tego wieczoru współleżąc na razie z łagodniej tym razem nastawioną pękatą kocicą.
Ale po kolei... Już tematycznie nastrojony(lotniskowo), a przy tym spragniony po podróży bystrym okiem dostrzegłem baterię Tyskich specjałów. Podszedłem bliżej, aby się przekonać, że to nie omamy... hihi. Ryzykując, że podpadnę chwyciłem za puchę... i siorbnąłem łyczek. Potem zaczytałem się w instrukcji. Uffff... Było także pozwolenie na... spożycie nektaru, który już rozpływał się bosko po wyschniętym wnętrzu... Dalej było coś o... skromnych progach... hihi. Próg może skromny, ale dalej wnętrze wypasione i nie powiem z cieszącym oko smakiem. Fotele przypadły do gustu od razu moim tylnym częściom osoby, a popijany browarek (już na siedząco) potęgował stan błogiego rozleniwienia. Ożywiłem się troszkę próbując włączyć ten TV na pół ściany... Niestety zdanie gospodarza o upierdliwości tego urządzenia okazało się być więcej jak prawdziwe... hihi. Pozostało mi, więc traktować wielkie TV jako dość rzucający się w oczy element dekoracyjny. Nie stanowiło to dla mnie dyskomfortu, bo i tak TV oglądałbym na lotnisku... hihi.
I tak popijając Tyskie, nieco znużony podróżą popadłem w stan ciepłego ukojenia. Lotniskowe nastroje, browarek i wielce rozleniwiające siedzisko wraz ze znużeniem po podróży spowodowały stan głębokiego odprężenia. Nieco zdumiony, acz starając się nie uronić poczułem zmiany w otoczeniu. Pokój nabrał jakiegoś ciepła, dźwięki stały się kojące.
Dał się wyczuć jakiś nieokreślony lekki przyjemny zapach i poczułem świadomość czyjejś obecności... Dostrzegłem przy tym jakiś ruch w przedpokoju skąd wynurzyła się postać. Była to kobieta lat nie bardzo wielu, średniego wzrostu, włosy czarne. Sylwetka drobna, zwarta. I żeby nie było nieporozumień...hehe. Ubrana była baaardzo nastrojowo... Lekka, zwiewna i półprzejrzysta czarna koszulka dokładnie opinająca jej ciało. Jej długość zaledwie przysłaniała połączenie się dwu długich i kształtnych nóg opiętych czarnymi pończoszkami podkreślającymi ich wyrafinowane linie. Poprzez koszulkę prześwitał kształt wielce fantazyjnych majteczek. Qrde.... Zagotowało mi się pod mocno blond czupryną, a moje stateczne serduszko załomotało żywiej swoim nieco ponad 20-latka rytmem (a co?). Całość owej damy eksponowała się dosadniej z uwagi na jej karnację skóry. Była ciepło-biała, bardzo kontrastująca z kusym odzieniem i włosami. Cera ocieplona delikatnym różem rumieńców, a twarz rozjaśniał dość szczególnego zabarwienia uśmiech. Ciepły, z pewną określoną zachętą, obietnicą i szczyptą nieokreślonej przekory. Uśmiechnięte jeszcze oczy po bokach drobnego noska dodatkowo przykuwały uwagę swoim wyrazem. Po chwili wykonała ruch dłonią zachęcając mnie do powstania i udania się za nią w kierunku pokoiku z lotniskiem. Nieco rozdygotany i rozmarzony jak na niewidzialnej smyczy nie czując własnej ociężałości podniosłem się z fotela i nieomal poszybowałem za nią. Poczułem delikatny jej dotyk palców na mojej dłoni, którą wiodła mnie we wspomnianym kierunku. Bezsilny i bez oporu dałem się prowadzić za sunącą bezszelestnie przede mną zjawą. Poczułem jej wyraźny zapach, ciepło i dotyk, gdy już wtulona we mnie patrzyła z dołu w moje zdumione oczyska. Moje dłonie automatycznie już (po uprzednim zapoznaniu się z topografią) zsunęły się niżej i zdecydowanie zsunąłem jej przez głowę zwiewną koszulkę. Delikatnie wziąłem w dłoń lejący się materiał i wsunąłem pod poduszkę... Teraz uwolniona z koszulki już w samej równie zwiewnej bieliźnie wywoływała we mnie jeszcze żywsze reakcje dalekie od mojej codziennej stateczności. Zanurzyłem dłoń w jej czarnych włosach. Poczułem ich delikatność i ciepło wyczuwalne wyraźnie pod palcami. Lekko drżała i poruszała głową... A moje myśli stawały się coraz bardziej nie przystające mojej powadze i stateczności (hihi)
Nagle... ocknąłem się. Siedzę sobie rozwalony na fotelu, na stole stoi browarek. Zrozumiałem. Zdrzemnęło mi się i tak mi się z lekka rozmarzyło, jak to mają w zwyczaju panowie w stanach pewnego niedosytu określonych wrażeń. Przy czym z letargu drzemki pewnie wyrwała mnie kocica, która mrucząc prężyła się ocierając się grzbietem o moją dłoń ze zwisającej obok fotela ręki. Nieco zawiedziony, iż za szybko mnie "sprowadziła na ziemię" uśmiechnąłem się do niej pewnie też w dużej mierze animatorowi moich całkiem fajnych wizji. Czyli "po naszemu"-masz u mnie punkta złośliwa zołzo...hihi
__________________________________________________________________________
Nudy Niedzielne...
8-02-2009
Zdawać by się mogło, że dzionek poprzedni skończył się snem o (?) i chwaleniem kota...hehe. Nic podobnego. Trzeba w poniedziałek zrobić dokładniejsze zaopatrzenie. A więc plany. Także browarowe. Aczkolwiek Tyskie niczego sobie marka, to jednak Strong nastraja mnie bardziej radośnie. Nie wspomnę już o rozkoszach kąpieli, jaką się uraczyłem. Goląc przedtem swoje szlachetne oblicze zauważyłem też mydełko o dziwnym kształcie i kolorze. Zaciekawiony powąchałem sobie je z pewną dozą nieufności. Muszę przyznać, że mydełko przypadło mi do gustu, a raczej do nosa. Zapach miało słodki... Podejrzewam, że gospodarz mówiąc "moja słodka" do swojej połowy "ściąga" natchnienie także noskiem z całkiem urodziwej ściągawki... i zbiera punkty... A nawet sądzę konkretne profity... hihi.
Niedziela zaczęła się sielankowo. Kocica przywitała mnie po sąsiedzku podejrzliwym okiem leżąc obok mnie. Wstałem dość późno, jak to w niedzielę... Było może pół do ósmej... Wstawiłem wodę na kawę, a Kleopatra skwapliwie mi towarzyszyła w tym obrządku. Był to też sygnał, że mam jej dać papu... Pokroiłem jej mięso na kawałki.
Przy okazji dostrzegłem dość fajne puszki na coś (kawa, herbata...). Moja myśl zatoczyła niewinne koło wokół tych puszek, jako ew. prezentu (lub gościńca z wojaży) walentynkowego. Znałem gusta swojej połowy, więc wpadła mi do głowy ta olśniewająca myśl, iż mogę zapunktować kupując je w darze. W podobnych wypadkach ceny nie grają roli, a połowice bez mrugnięcia okiem wybaczają nam najdurniejsze decyzje... hihi.
Ok. 11-tej postanowiłem sobie ułożyć plan wizyt na tydzień. Poprzedni mój pobyt tu był zupełnie takowych pozbawiony. Ale obiecałem sobie wtedy nadrobić następnym razem...
Podzwoniłem sobie trochę i już miałem grafik na 4 dni.
Poniedziałek- spotkanie z kuzynem i siostrzenicą, aktualnie warszawiakami
Wtorek- wizyta browarkowo-plotkarska u V.....
Środa- spotkanie z dawno niewidzianym (od 28 lat) i mocno utytułowanym kolegą z lat licealnych.
Piątek- spotkanie z K.... na Ursynowie, skąd miałem zabrać przesyłkę do I..... z Częstochowy.
Oczywiście każde umówione spotkanie było dozbrojone w klauzulę doszczegółowienia godz. spotkania w umówiony dzień.
Ponadto jeszcze nieokreślony dzień na diagnozowanie mojego autka. Zadowolony z siebie jako systematycznego planisty (u mnie rzadkość) dzionek spędziłem na leniuchowaniu. Gmerałem sobie w necie, oglądałem filmy... Wkleiłem też na pulpit WC i jakąś gierkę z rodzaju głupawek, ale dla rozrywki dość odprężającą. Powyższe nie budowały się w systemie, więc ślady tego po ew. usunięciu znikają wraz z wrzuceniem tego do kosza.
Humorzasta kocia bestia zaczęła się łasić, a nawet pozwoliła głaskać "w stylu łaskawym". Tzn. podchodziła jak prawdziwy kot, wyginała grzbiet... Pozwalała na "głaska", ale potem zołza prychała i boksowała łapkami. No i miała zwyczaj zajmować fotel przy kompie. Wystarczyło na chwilę wyjść, a już kocisko zajmowało mój tron. Wypracowałem sobie metodę wypraszania jej stamtąd. Po prostu udawałem, że na nią siadam. Najpierw protestowała aktywnie próbując podrapać moje szacowne siedzenie, ale widząc moją determinację fukając zeskakiwała z fotela. Pomimo, że robiła to wiele razy, nigdy nie ustąpiła dobrowolnie. A ja nabawiłem się odruchu dwu-etapowego siadania do kompa... hehe. Najpierw przysiad "straszonko", a jak nie czułem kota.... luzik... i siad. hehe. Spojrzenia, jakie mi potem rzucała dalekie były od sympatii... hehe.
Było dość późno, jak odwiedziłem bankomat. Wracając zauważyłem ślady kolizji na skrzyżowaniu B........ i Sobieskiego. Podobno w ten dzień było tu stłuczek szt. 2. Nic szczególnego nie ma w tym skrzyżowaniu, a jednak.
___________________________________________________________________________
Pierwsze spotkanie...
Poniedziałek 9-02-2009
Obudziłem się o 6-tej... Zołza spała znowu ze mną. Nono... Nawet miała dobry humor, bo pozwoliła na "głaska" z bisami. O zabawie po kociemu jeszcze nie ma mowy. Zresztą wystarczy mi obecny stan poufałości. Skubana wieczorem nie chciała mnie wpuścić do łóżka. I tu wypracowałem sobie bezpieczne wchodzenie w posiadanie... lotniska. Często rozwalona na środku nie dawała się przegonić. A więc siadałem sobie beztrosko tyłem do niej i atakowałem bezceremonialnie jej wysokość tą częścią ciała, która wypięta oznacza pogardę. Miałem nawet podejrzenia, że tak to odbierała, bo była mocno wkurzona parskając i warcząc (dosłownie) waliła mnie łapami po plecach... Oczywiście najpierw robiłem to w spodniach, bo moja godność i komfort wymagały nieuszkodzonych pośladków. Potem po jej rejteradzie zdejmowałem odzienie i układałem się wygodnie. A ona oburzona przeskakiwała przeze mnie(czasem depcąc pogardliwie) lub układała się w drugim końcu.
Dziś, zatem spotkanie z kuzynem niewidzianym od 91 roku ub. wieku. Miało to nastąpić ok. godziny 17-tej. Najpierw musiałem z metra Stegny odebrać swoją przesympatyczną siostrzenicę, od niedawna też Warszawiankę. Ok. 17-tej kuzyn miał nas "odebrać" z B..... jako doskonały znawca topografii Mokotowa. Po napojeniu jej i jego kawką (bo tylko tym była w moim wydaniu, "czym chata bogata") udaliśmy się do jego pieleszy na Mokotowie. Zeszło nam tam trochę na odgrzewaniu kontaktów rodzinnych i małym "rozgrzewaniu się".
Wróciłem w dobrym humorze. A że mały tygrys przywitał mnie wyjątkowo sympatycznie już nie prychając i nie warcząc, a wręcz łasząc się do mnie jak prawdziwy kot odważyłem się naruszyć żelazne kocie zapasy (zasady i wytyczne także) spod zlewu i otworzyłem puszkę z jej łakociami. Pewnie mocno mi tu pomógł nastrój spowodowany nieco goszczeniem się. Patrząc na jejmość Kleopatrę miałem wątpliwości, co do faktycznego odchudzania jej przez gospodarzy. Jej tusza była i jest widoczna. A niech tam. Podpadnę najwyżej...hehe.
Kleopatra przyjaźniej już chyba nastawiona łaskawie wpuściła mnie do łóżka nie czyniąc wstrętów ułożona wygodnie na drugiej kołdrze... Czy aby zyskać względy u damy (nawet kociej) należy się z nią przespać, czy tylko nakarmić do syta?... hihi.
___________________________________________________________________________
Spotkanie drugie...
Wtorek 10-02-2009
Wstałem dość późno ok. 8.30. Byłem chyba z lekka niewyspany. Jakoś źle mi się spało. Może to 2 kawy wypite pod wieczór i nawet 1 po powrocie? Zwykle kawy nie robią mi "krzywdy", bo pijam słabe. Pewnie "siekiera" u kuzyna zrobiła zamieszanie w moim spaniu snem sprawiedliwego.
Przypomniałem sobie swoje sny-majaki, które towarzyszyły mi w nocy. Co prawda związane z ....ą, ale czy do końca? Pojawiała się w nich owa czarna i drobna zjawa ubrana (a jakże) w czarną koszulkę. Widziałem w zbliżeniu (i to całkiem wyraźnie) twarz. Dosłownie czułem jej oddech, słyszałem ciepły perlisty głos z uwodzicielskim akcentem. Przeżywałem dziwne rozterki. Jednocześnie chciałem muskać ustami jej wargi i widzieć jej wyraz twarzy, co wymagało oderwania się od cmokaśnych zajęć. Całując mnie przymykała oczy, a gdy odsuwałem się by to widzieć patrzyła prosto w moje ogłupiałe gały patrzałkami. Czułem się jak piłeczka na gumce... hihi.
Zauważyłem też, że również bawiła ją sytuacja, co potęgowało moje ochoty na cmoka. A cmokając znowu miałem ochotę widzieć jej twarz... hehe. Oczy wpatrzone we mnie, z pełną ciepła zadumą i z jakimś przekazem. Takie trochę nieodgadnione, tajemnicze. Owalna twarz nieomal dziecięca z ciepłym półuśmiechem sugerowała zadowolenie a jednocześnie pewne cechy czujności, a może głodu moich zachowań? Twarz otoczona koroną czarnych średniej długości włosów rozsypanych w nieładzie na poduszce przykuwała moją uwagę jakąś magią. Małą kształtną głowę trzymałem w dłoniach zanurzonych w czuprynę muskając palcami jej dziecięce policzki i delikatne małe uszka, co chyba też miało wpływ na jej stan ukojenia, wyciszenia i zadumy, które to oznaki zauważałem na jej całej twarzy. I właśnie tak mijała mi noc, podczas której budziłem się chyba z 3 razy przerywając sen. I tylko raz nie zauważyłem Kleopatry na kołderce obok...hehe.
Ok. 10-tej wybrałem się po zakupy już ogolony i świeży. W planach oczywiście wypad do V..... Postanowiłem kupić zgrzewkę Stronga już nie konsultując z V......., aby jej nie wyżłopać ponownie piwa, które pewnie miała do włosów (to świętokractwo...hihi). Godzinę wizyty mieliśmy ustalić w trakcie dnia. Po obiadku (a śniadań nie jadam) złożonym z grzanek z serem wyciągnąłem się jak długi na kanapce w pokoju stołowym i oddałem się przyglądaniu nowego urządzenia pokoju przez gospodarzy. Pewnie, że zauważyłem nowe meble i nowy wystrój pokoju, ale jakoś przedtem nie zaprzątało to mojej uwagi. Nie chcę tu słodzić gospodarzom ad. ich gustów i smaku, ale podobały mi się te ciemne meble i sprzęty na tle pastelowych ścian. Fajnie kontrastowały na ich tle, a pokrycie fotelików i kanapy o stonowanym odcieniu dodawało temu miejscu ciepła. Moją uwagę przykuł oryginalny w formie zegar z wahadłem w formie pręta i z bardzo zaskakująco uproszczonym układem wskazówek. Zgrzeszyłbym gdybym nie wspomniał o biurku pod kompem. Małe, zgrabne, funkcjonalne. Foteliki to odlot. Wygodne, elastyczne i dające poczucie komfortu, gdy się człek na nich rozwali. I tak rozwalony na kanapie i syty rozglądałem się po sprzęcie, zerkając na elegancki, ale nieużywany przeze mnie upierdliwy w użyciu TV na pół ściany. Popadłem w drzemkę.
No tak... I znów moja urocza zjawa baraszkuje jak w realu. W swoim uroczym czarnym i kusym stroju położyła się na mnie przytulając. Zdziwiłem się trochę swoimi wrażeniami, bo kładłem się ubrany nawet w lekki sweterek a odczucia miałem jak nagi... hehe. Czułem twardość jej małych różowych sutków, jej ciepło i aksamitny dotyk, gdy mnie głaskała po ramionach i klacie. Takie full wrażenia. Oczy moje przyciągał już ciekawiej w tym położeniu wyglądający dekolt. Piersi jakby okazalsze i wyrazistsze pozwalały na głębszą penetrację okiem tych okolic. Stąd wiem o rozmiarze i kolorze sutek... hehe. No cóż. Jak każda bajka i ta się kończy przed finałem. Tak bywa ze snami...
Już poraz kolejny kocia zołza ratuje mnie przed wpadką u Ver łażąc po mnie jak po wycieraczce.. Wlazła mi na brzuch, przysiadła i patrzy swoimi żółtymi gałami. I pewnie to mnie przebudziło, a może także wywołało te ciekawe senne doznania?
Za chwilę dzwoni V...... i ustalamy godz. spotkania na 19-tą. Czyli audiencja u niej będzie trwać 2... góra 3 godz. Podeptałem tam ochoczo z czteropakiem Stronga pod pachą. V...... jak zwykle szalała w kuchni i kusiła mnie żarełkiem. Tym razem dałem się skusić na placki ziemniaczane. No i ple ple o tym i owym. I czas zleciał szybko. Jakoś moja wydajność w sączeniu browarka tego wieczora była mała i został się jeden browar jako rekompensata dla włosów V....... za dawne moje grzechy łakomstwa...hehe. Przy okazji dogadałem się przez telefon z p. M.....ą na czwartek, jako dzień diagnozowania autka. Parę minut po 22-ej meldowałem się u pani Kleopatry, która mój późny powrót przyjęła obojętnie.
___________________________________________________________________________________
Spotkanie trzecie...
Środa 11-02-2009
Wstawanko normalnie tj. ok. 7-mej. Kleopatra już buszowała po mieszkaniu, a gdy wstawałem z zaciekawieniem obserwowała jak się ubieram i pędzę do łazienki. Gdy wszedłem do kuchni wstawić wodę na kawę pilnowała lodówki. Pokroiłem jej mięsko i wrzuciłem do michy.
Pijąc kawkę już po "dymku" na balkonie rozmyślałem jak by tu urządzić spotkanie z P........? Trudność była taka, że mieszkał gdzieś na śródmieściu i że na pewno będzie to krótsza wizyta. Chłopina uczył się dobrze, czytał pilnie czytanki i porwało go na wyżyny wiedzy naukowej. A mnie do dziur głębokich. Piastował rozliczne funkcje w rozlicznych organizacjach, jeździ teraz na odczyty, etatowo wykłada na UW i jeszcze gdzieś w Kielcach. Erudyta i figura pełną gębą. Już wiedziałem, że będzie dziś w Kielcach do późna i że po przyjeździe będzie miał mało czasu. Nasza znajomość w życiu dorosłym jest o tyle dziwna, że często przez osoby trzecie pozdrawialiśmy się i od bardzo dawna zero osobistego kontaktu. Dziwnym jest też to, że miewamy wspólnych znajomych rozsianych po Polsce. Postanowiłem, więc przyjąć go na B..... . W końcu to figura, siła opiniotwórcza RP i nie zbruka tego miejsca. Czułem się trochę nie fer wobec gospodarzy zapraszając już jak do własnego mieszkania, ale tak było mi najporęczniej wobec tego jakby dziejowego dla mnie faktu. Nie znam Warszawy na, tyle aby swobodnie i bez straty czasu wpadać na wizyty. Poza tym czasowo uzależniony od czasu gościa dość roztropnym było go zaprosić na Batumi. Nie byłoby już kombinacji z jego strony jak mnie ugościć przy braku czasu i aby go nie tracić.
Postanowiłem, więc coś przygotować. A więc żarełko... Doradzono mi przygotować coś z wróbli. Łatwizna... hihi. Telefonicznie zdobyłem listę produktów i popędziłem na zakupy. Przyznam ze 3 razy zasuwałem do sklepu, bo zawsze coś pominąłem. No i zabrałem się do kucharzenia. Przyznam się, że w którymś momencie byłem przerażony. Ale kilka telefonów z instrukcjami pozwoliło mi na zrobienie czegoś... hihi. I udało mi się nic nie przypalić i spieprzyć. Nawet sałatkę zrobiłem z czegoś (dziwna kapusta, olej i różne pierdoły). I o dziwo, dało się to jeść.
Oczywiście zapytałem, co sobie życzy pić. Browarek czy drinka? Umówiliśmy się na jednego drinka lub Królewskie (mnie nieznane piwko). Roztropnie jeszcze przed wizytą kuzyna zakupiłem 2x0,7 żubra, aby nie brakło. Tak, że miałem tego spore zapasy. I tak wygłodniały po pracy P........ dotarł do mnie szybko zaraz z dworca. Wyszedłem po niego na przystanek i po 28 latach niewidzenia oświadczył mi, że się nic nie zmieniłem... hihi. Jego też poznałem tylko jakby było go więcej. Zamiast jednego drinka rozdrinkowaliśmy całą butelkę, co pewnie gospodarze zauważyli zastając pusty pojemnik do lodu... Hihi. Na pożegnanie wręczył mi książkę o Lobbingu gospodarczym, jaki robi będąc w zarządzie jakiejś organizacji przyrządowej. W sumie ciekawym jest spotkać kogoś po latach gdzie podsumowuje się pewna dziejowa rzecz. Nasze młodzieńcze kiedyś zamiary, plany spotykają się z jakimś obecnym realnym dorobkiem czy osiągniętym celem. Oboje stwierdziliśmy jedno. Życia mieliśmy ciekawe, udane i każde na swój sposób realizowało się zgodnie z jakimiś tam możliwościami, ideałami.
Taaak... Zmywanie naczyń potem było pamiętną dla mnie chwilą...hihi. Nie dość, że tego nie znoszę to jeszcze było tego tak duuuużo... Zasnąłem ok. 24-tej bez trudu snem już nie tylko sprawiedliwego, ale trochę zmęczonego także drinkami. Kota dokładnie olewałem...
_______________________________________________________________________
Pierwsza wyprawa na Żoliborz...
Czwartek 12-02-2009
Pewne, że wstałem i zaraz zobaczyłem żółte oczyska tygrysa. Czekała zołza jak pies aż wstanę i polecę galopem do lodówki. Nie ma. Najpierw pan poleci galopem na balkon zapalić sobie. Wczoraj cierpiałem, bo miałem niepalącego gościa i nie mogłem palić... hehe.
Ok. 10-tej dogadałem się z mężem p. M......., że postaram się na diagnozę autka stawić w południe i że trudno mi powiedzieć dokładnie godzinę, bo muszę przejechać całą Warszawę. Cudem udało mi się tam trafić. Sam mąż p. M....... okazał się facetem normalnym, sympatycznym bez psychicznych udziwnień. Po oglądzie samochodu wyszło, że mam fatalną końcówkę drążka kierownicy i trzeba ją niezwłocznie wymienić. Poza tym można by termostat i uszczelkę miski na rozrządzie. Umówiliśmy się nazajutrz ok. 14-tej, że zostawię mu autko na 2-3 godz. i będzie po sprawie. Wrócić również cudem udało mi się jeszcze przed zmrokiem dojechać na B...... . Doświadczyłem troszkę jazdy przez Warszawę i nie paliłem się do tego.
Wieczór spędziłem przy kompie sącząc browara pt. Królewski. Pomimo browarkowego zmęczenia -jakoś nie mogłem doczekać się dziś czarnej zjawy. Widać nie lubi zapaszku piwa z ust prześladowanego(czyli mnie)... hehe. A rozkoszowanie się piwkiem było potęgowane tym, że w sobotę jazda do domciu, a więc jutro dzień na samym mleczku ew. wodzie z ruczaju. Żadnych dopalaczy...hehe
___________________________________________________________________________
Druga wyprawa na Żoliborz...
Piątek 13-02-2009
Otworzyłem oczyska dość wcześnie. Obsłużyłem natarczywą jejmość Kleopatrę i zacząłem kombinować, od czego by zacząć zacieranie śladów swojego pobytu. Musiałem zacząć robić to od rana, bo wieczorkiem jeszcze wizyta na Ursynowie. Najbardziej rozkopane miałem swoje rzeczy leżące w dość malowniczym (nie)porządku na torbie w kącie sypialni. A więc porobiłem sobie drobne tu porządki, upchałem to jakoś do torby. Zrobiłem też klar w kociej skrzynce. Potem ruszyłem na resztę pomieszczeń. Po czym zabrałem się do głębszej analizy mapy Warszawy. Nadal nie czułem się pewnie w materii poruszania się po naszej Stolicy.
Na Żoliborz dotarłem bez problemów ok. 13-tej. Zostawiłem autko i poszedłem sobie w siną dal w kierunku zauważonych na trasie wielkich sklepów. Musiałem coś kupić dla walentynkowo nastrojonej połowicy. No i jak to w piątek 13-go... Pech. Trafiłem w dziesiątkę. Znalazłem całkiem przypadkowo stoisko-sklep pod szyldem DUDA. Namierzyłem oczywiście te "puchy". I pechem nie było moje znalezienie sklepu, ale (raz) cena puszek, (dwa) zostawienie karty w innej kurtce. No i wydałem kasę przeznaczoną na zapłacenie mechanikowi za części. Dobrze, że starczyło mi jeszcze na obiadek w lokalnym stoisku. A może to i szczęście, że zapomniałem karty, bo nie kusiły mnie dalsze zakupy? Gdy już szedłem w kierunku mechanika właśnie zadzwonił, że autko już OK. Za 10 min dotarłem przedtem z radością odnalazłszy sprytnie zakamuflowaną 100 w portfeliku. Dobra nasza... hehe. I jak tu oceniać piątek 13-go?
No i wróciłem do domciu jakoś szczęśliwie, choć korkowało się już nieźle. Byłem z lekka wypluty, ale nie było mowy o byczeniu się. Wziąłem szybko prysznic i odświeżyłem się trochę. Postudiowałem mapy Warszawy w necie jeszcze i byłem gotowy do drogi via Ursynów. Teoretycznie znałem drogę na pamięć, bo byłem już raz gościem K..... . Ale i tak jechałem na azymut, co daje w moim przypadku całkiem niezłe rezultaty. Udało mi się bez pudła.
No i od samej bramy posesji (z portierem i ochroną) miałem przygody. Zauważyłem, że jakiś rosły gość wystukuje podobny nr. na domofonie. Stałem się podejrzliwy i przyjrzałem mu się baczniej. Zacząłem kojarzyć po rysach, że pewnie to syn K...... . Z głupia frant już w windzie zapytałem o konkretny nr. Uśmiechnął się i już walę prosto z mostu pytaniem czy jest jej synem. Potwierdził. Okazało się, że byłem znaną mu osobą (qrde... znany jestem warszawiakom...hehe) i że idzie również z wizytą. K....... przywitała nas wylewnie i serdecznie jak zwykle. Zaprosiła do stołu suto zastawionego na dłuższe biesiadowanie. Niestety u mnie dziś dzień prohibicji, co ją zmartwiło (mnie też). Przy okazji dała mi info, że mój przyjaciel E.... z pod Szczecina właśnie dojeżdża do Warszawy na kilka dni z wizytą do przyjaciół. Zdzwoniłem się z nim... Właśnie dobił i siedział już przy warszawskim stole gdzieś w śródmieściu też zaskoczony, iż gości nas obu stolica i to w jednym czasie. Powstał luźny projekt wypicia jutro rano i to koniecznie kawki. Spędziłem miło czas u K...... na ple, ple do 23... Racząc się, czym chata bogata, a na stole tego stosy. W tym, że ja na kompletnym, bezpiciu, gdy oni raczyli się winem. Był to udany wieczór u kolejnych już gościnnych warszawiaków. Wziąłem jeszcze paczuszkę do I...... z Częstochowy i udałem się na B...... .
___________________________________________________________________________
Sobotnie zakończenie...
Sobota 14-02-2009
Oczywiście bieganko, sprawdzanie czy ślady przestępstw pozacierane. Stwierdziłem też nie wyrównane straty w lodach do drinków i spustoszenie w słodyczach. Postanowiłem tym razem wyrównać swoje grzechy zaoszczędzoną butelką wysokooktanowym trunkiem tym bardziej, że nieco zdumiony zauważyłem w kuchni na słodyczach jakieś prochy o dość sugestywnej nazwie KAC... hihi. Znając raczej liche zacięcie gospodarzy do trunków uznałem to jako wyzwanie i prowokację, (hihi).
Ok. 8-mej zadzwonił E..... . Uznałem, że mając ograniczony czas nie będę ryzykował jazdy do śródmieścia i tracił czas w korkach. Musiałem ponadto oddać V..... klucze i wyjechać jeszcze przed południem z Warszawy, bo byłem umówiony już na wizytę w Częstochowie. A zaczęło już sypać śniegiem i to nie licho. Zaprosiłem E..... do (jeszcze) siebie. Przyjechał już przed 9-tą autobusem (podobno z pod domu przyjaciół) i wysiadł na Sikorskiego. Wyszedłem po niego i pogalopowaliśmy szybko do domciu na kawkę i szybkie pogaduchy. Kim jest E....? Człowiek niezwykle otwarty, komunikatywny, erudyta i wspaniały gość. Słowem przyjaciel...
Cóż... Po odprowadzeniu E..... i pożegnaniach galopem do domciu na B..... . Jeszcze jeden rzut oka na mieszkanko i na kota. Woda w misce. Trochę żarełka też... Przeżyje. Kleopatra niedbale rozwalona już niepodzielnie panowała nad lotniskiem. Choć przyglądałem się jej dokładnie jakoś nie zauważyłem w jej zachowaniu żalu, iż opuszczam ten trochę mój zakątek. Nie wiem, czemu ale nawet teraz patrząc na tę fotkę mam wrażenie jakbym coś tam zostawił, jakiś ślad... hehe .
A patrząc na Kleopatrę to jakoś bezwiednie kojarzyło mi się to z widokiem mojego Czarka. Też wymagającego odchudzenia. Ciekawe jakby się znosili?
____________________________________________________________________________
Epilog
I tak mija wszystko, co dobre. A dobrem i dobrym był mój pobyt w Warszawie dzięki już kolejnej uprzejmości gospodarzy. Ten pobyt daleki był od sielanki letnich wywczasów, pełen zaskakujących wydarzeń, ludzi. Powiem nawet, że bardzo brzemienny w wydarzenia. Trochę także jak powrót do przeszłości. Czułem się tam ponownie swobodnie i cieszyłem się ciepłem gościnnego domu. Co prawda miałem znacznie mniej czasu na luzackie pomysły ad. raportowania... w tym teraz mało o kocie. Zauważyłem, że zachowanie Kleopatry wobec nie zmieniło się bardzo. Była mniej agresywna, choć zachowała charakterek. Może mnie pamięta?
Sympatycznie odebrałem zmiany w wystroju mieszkanka. Jak się będzie tam zmieniać w takim tempie to za lat kilka klamki będą złote, a reszty już nie próbuję sobie wyobrażać. Oczywiście zerknąłem też na podobizny gospodarzy, jak zwykle przedstawiające uśmiechnięte gębusie. I czegoż można życzyć im na cdn.? Chyba tylko... >niech to trwa<.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>> <<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
...
Pozdro...
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pon 20:34, 02 Mar 2009, w całości zmieniany 8 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 19:59, 25 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
He, he, he Weles
Bez .... urazy i nie odbieraj tego osobiście ale tak się zastanawiam, że coś jest na rzeczy, że tak se siedzę , a rzeczywiście .....
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 21:59, 25 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Hmm... Weles, czyżby K. nie odważyła się przyjąć Ciebie bez stosownej asysty i ochrony?!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Incognita
Moderator
Dołączył: 19 Mar 2007
Posty: 3571
Przeczytał: 8 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 2:49, 26 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
miałam identyczne skojarzenia Jago...
a co mi dodatkowo przez myśl przeleciało niech słodka tajemnicą pozostanie...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 1:43, 02 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Sorki za niereagowanie, ale dopiero dziś wróciłem...
w51...
Cytat: | Bez .... urazy i nie odbieraj tego osobiście... | Jasne że nie... Pewnie że ktoś czyta, co ktoś przedtem napisal. A napisał o czymś co było, albo mogło być. I tak to się kręci
Jago...
Cytat: | Hmm... Weles, czyżby K. nie odważyła się przyjąć Ciebie bez stosownej asysty i ochrony?! | . Widać przejrzała mnie na wylot, a zerknięcie w lustro upewniło ją w pewnych domysłach. Ale czy mnie można się bać? Toć to ja w obecności dam płonę raczkiem, jąkam się i pocę
Ciekawe, że Inka ma identyczne(?) podjrzenia...
Pozdro
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 11:50, 02 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Weles napisał: | Widać przejrzała mnie na wylot, a zerknięcie w lustro upewniło ją w pewnych domysłach. |
Jak zawsze szarmancki i - życzliwy... :)
Weles napisał: | Ale czy mnie można się bać? Toć to ja w obecności dam płonę raczkiem, jąkam się i pocę
|
Taaak... to dla zmylenia przeciwnika!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Incognita
Moderator
Dołączył: 19 Mar 2007
Posty: 3571
Przeczytał: 8 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 14:44, 02 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Weles napisał: | Ciekawe, że Inka ma identyczne(?) podjrzenia... |
bezwiedne skojarzenia...z tym co napisała Jaga...
choć muszę przyznać, że coś w tym być musi...(mino tego płonięcia raczkiem, jąkania i pocenia)
skoro I... z Częstochowy też była w pełnej asyście...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 13:24, 03 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Inco...
Powiadasz... Cytat: | I... z Częstochowy też była w pełnej asyście... | Fakt. I o dziwo miała podobne powody jak K. Umiejętności kulinarne z górnej półki, gościnność też... full wypas. No i wielce udane dziatki. Widać że bardzo starała się bardzo przy ich produkcji...
Pozdro...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 19:15, 03 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Weles napisał: | No i wielce udane dziatki. Widać że bardzo starała się bardzo przy ich produkcji...
|
Potwierdzam.. żadnej fuszerki tam nie mogło być! Dzieciaki jak malowane! Precyzyjna robota... Na psa urok... :)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Incognita
Moderator
Dołączył: 19 Mar 2007
Posty: 3571
Przeczytał: 8 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 18:24, 04 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Nie chwalcie tak bo sie Luxusowi zachce wznowić produkcję...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|