POLITYKA 2o
Twoje zdanie o...
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum POLITYKA 2o Strona Główna
->
Świat
Zmień post
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
[b]Nieznana krucjata [/b] Autor: [b]Grzegorz Gacki [/b] Dział: [b]Historia[/b] Data: [b]wto 26 lip 2005 01:39:26 CEST [/b] Przeczytane: [b]1114 razy [/b] [b]Wkrótce po premierze filmu „Królestwo niebieskie” obiecałem PT Redakcji tego szlachetnego Forum napisanie artykułu na jego temat. Tak się akurat składało, że wtedy interesowałem się tematami wypraw krzyżowych (co widać w mojej „templariuszowej” polemice z dr Pallą, do której jako żywo jeszcze wrócę) i wydawało mi się, że napisanie artykułu na temat jak naprawdę wyglądały losy dzielnego Bailana, szlachetnego Saladyna, trędowatego Baldwina i królestwa Outremer pokazane w filmie nie będzie stanowiło większego problemu. Miałem w głowie tyle wiedzy, że nic tylko przelać ją na papier. Ale …. No właśnie, to drobne „ale”. W czasie moich „krucjatowych” lektur trafiłem na nowy, fascynujący trop, powiązany zresztą pewnymi moimi wcześniejszymi poszukiwaniami.[/b] Pochłonął on mnie niesamowicie; przy nim prosta recenzja filmu wydawała mi się tak banalna, że szkoda mi było cennego czasu, który mogłem poświęcić na poznawaniu krok po kroku, Nieznanej Krucjaty. O tyle ciekawej, że obalającej powszechnie panujący i powtarzany ze szczególną siłą dziś, islamski mit o krzyżowcu jako okrutnym, dzikim i podstępnym najeźdźcy, który pragnął (i ciągle pragnie) wyrwać święte miejsca z rąk tych, którzy wierzą, że „nie ma boga nad Boga a Mahomet jest jego prorokiem”. Tekstem tym mam nadzieję wypełnić obietnicę daną onegdaj pani Gackiej, której go dedykuję. RYS HISTORYCZNY Etiopia, to daleki kraj, który kojarzy nam się z klęskami głodu, wojnami domowymi, suszami, korupcją, nędzą i chorobami. Kraj zapomniany, słabo widoczny, o którym przypominamy sobie tylko oglądając na ekranach TV (z reguły przy spożywaniu kolacji) pół-szkielety etiopskich dzieci umierających na oczach świata lub z kolejnego komunikatu prasowego o jakiejś wojnie, rewolucji czy innym przewrocie w tym kraju. Ale tak naprawdę to nikt nie wie o co chodzi. Tymczasem teren dzisiejszej Etiopii (zwanej również Abisynią) była widownią bardzo ciekawych wydarzeń. Już w starożytności (ok. VIII wieku p.n.e. – zastrzegam, że wszystkie podane w moim tekście daty, poza paroma wyjątkami, należy traktować bardzo, bardzo umownie) na terenie ówczesnej Etiopii (obejmującej poza obszarami Wyżyny Abisyńskiej poważny kawał wybrzeża Morza Czerwonego – element bardzo ważny dla dalszego przebiegu zdarzeń) wytworzyło się centralistyczne państwo ze stolicą w Aksum, kierowane przez władcę zwanego „Nygus Neget”, czyli „król królów”, po naszemu cesarz. Było to bogate państwo, bogactwo pochodziło z rolnictwa (ziemiom tym zawdzięczamy kawę i pszenicę) oraz z zysków czerpanych z pośrednictwa handlowego między basenem Morza Śródziemnego a Indiami. Lud etiopski uważał się za wyjątkowy w Afryce z racji wysokiej kultury materialnej i wysokiego poziomu intelektualnego. Bardzo żywe były kontakty z Palestyną (skąd przywędrowała do Etiopii pewna odmiana judaizmu przyjęta przez lud etiopski zwany Falaszami) oraz państwami hellenistycznymi powstałymi na gruzach Imperium Aleksandra Wielkiego. Ślady tych kontaktów widoczne są w Nowym Testamencie (Dz. A. 8,27-38) oraz w tytulaturze monarszej obowiązującej do końca monarchii (połowa lat 70’ XX wieku). Nygusem Neget mógł zostać tylko ten, kto w prostej linii pochodził od Menelika I, domniemanego syna króla Salomona i królowej z Saby (uwaga: Saba to nie imię własne ale nazwa królestwa por. 1Kr 10, 1n). Chrześcijaństwo dotarło do Etiopii na przełomie II i III wieku. Ciekawym jest, że w przeciwieństwie do tego co miało miejsce w innych krajach chrześcijańskich, nowa religia rozpowszechniła się najpierw wśród ludu. Pod wpływem poddanych na początku V wieku cesarz Eznan i jego otoczenie przyjęli chrzest. Etiopia jako trzecie w kolejności państwo, po Armenii i Cesarstwie Rzymskim ogłosiła chrześcijaństwo swoją jedyną i oficjalną religią. Szczyt potęgi Etiopii przypadł na pierwszą połowę VI wiek. Rozwinęła się potężna kultura materialna i duchowa. Etiopczycy w sojuszu z Bizancjum, które udostępniło flotę, zajmują tereny dzisiejszego Jemenu i południowo-wschodniej Arabii Saudyjskiej monopolizując handel indyjski. Potem stopniowo karta się odwracała. Sukcesy na Półwyspie Arabskim przyciągnęły uwagę innej, wrogiej Bizancjum potęgi, Persji. Cesarz bizantyjski Herakliusz stanął do śmiertelnego boju z Persją, wygrał ale cesarstwo wyszło tak osłabione, że już nigdy nie podniosło się. Przez następne 900 lat, aż do swojego końca było w geopolitycznej defensywie. Etiopski sojusznik musiał bronić się sam. Na skutek kryzysu gospodarczego w Indiach w połowie VI wieku handel zamarł, wybrzeże Morza Czerwonego opustoszały. Na domiar złego ok. roku 540 wybuchła, właśnie na terenach Etiopii, największa w dotychczasowej historii ludzkości zaraza (zdystansuje ją dopiero sławetna „czarna śmierć” z XVI wieku). Jest to pierwsza pandemia, buszująca po wszystkich kontynentach. Szybko przerzuciła się do Egiptu, Konstantynopola i na cały ówczesny cywilizowany świat zabijając, jak się dziś ocenia, prawie połowę ówczesnej ludzkości. Etiopczycy wycofali się z Arabii, wycofali się potem z wybrzeża Morza Czerwonego na terytoria trudno dostępnej, górskiej Wyżyny Abisyńskiej, gdzie mieszkają do dziś. Stopniowo zamierały ich kontakty ze światem, szczególnie z Bizancjum, Bliskim Wschodem i Basenem Morza Śródziemnego. Ich Kościół wyznający zasady monoteletyzmu i monofizytyzmu (wiara w jedną Boską naturę i wolę Jezusa), został był uznany, wraz z Kościołem koptyjskim (od którego przyszło do Etiopii chrześcijaństwo, a któremu był formalnie podporządkowany do czasów nowożytnych) na Soborze Chalcedońskim (451) za heretycki i odcięty od Kościoła katolickiego (na marginesie: w trakcie obecnie prowadzonego dialogu ekumenicznego okazuje się, że tak naprawdę poglądy stron na Soborze Chalcedońskim nie były tak bardzo odległe od siebie, problem polegał głównie na braku wspólnego języka, chęci porozumienia i konfliktach politycznych bardziej niż na różnicach teologicznych). Dodatkowo, w krótkim czasie tereny otaczające Etiopię zostają opanowane przez islam. Jedyna nić łącząca Etiopię z chrześcijańską Europą jaką były kontakty z patriarchatem Aleksandrii zostaje, jeśli nie odcięta, to bardzo nadwątlona. W tych warunkach miała miejsce postępująca izolacja kraju ale i jego wewnętrzna integracja. Chrześcijaństwo etiopskie, zmuszone zostało do poszukiwania własnych, niezależnych od Rzymu czy Konstantynopola form wyrazu religijnego, stało się prawdziwym bastionem ortodoksji i niezwykle pieczołowitego przenoszenia obyczaju chrześcijańskiego z przełomu II i III wieku, a więc z samego początku. Rodziła się niezwykła kultura religijna, bogate piśmiennictwo (przede wszystkim religijne, do dziś czerpiemy wiele z apokryfów spisanych po etiopsku), osobny kalendarz, inne pismo, oryginalna architektura (słynne światynie w kształcie krzyża greckiego wykute z jednolitej skały). Ostoją chrześcijaństwa były monastery, będące jednocześnie centrami społecznymi (w Afryce równikowej do czasów kolonizacji europejskiej nie było miast w naszym rozumieniu tego słowa). Klasztory- dochodziły od ogromnej potęgi nie tylko religijnej, gromadząc skarby, utrzymując prywatne armie, a nawet prowadząc wojny między sobą. W plemionach etiopskich rosło poczucie więzi narodowej, pojawiła się nawet koncepcja „narodu wybranego”. Etiopia nie prowadziła ekspansji zewnętrznej. Nie wynikało to z jej słabości. Nie była bowiem słaba. Gdy w IX wieku muzułmańscy władcy Egiptu szykowali się „islamizacji” Etiopii ogniem i mieczem, cesarz etiopski zagroził im, że odwróci bieg Nilu Błękitnego i pozbawi Egipt wody. Nie przypuszczam, żeby dysponował technicznymi możliwościami ku temu ale wystarczyło, że Egipcjanie byli przekonani, że tak potężny władca jest w stanie to zrobić. islam zostawił Etiopię w spokoju. Etiopczycy nie chrystianizowali sąsiadów, nie atakowali islamu. Wyznawali bowiem zasadę, że chrześcijanami mogą być tylko i wyłącznie Etiopczycy. Nawracanie innych, sąsiadów nie mieściło się w ich kategoriach myślowych. Zaś akt apostazji chrześcijanina był nieodwracalny, jego konsekwencją mogła być tylko śmierć (i to haniebna) odstępcy od wiary. Nie oznacza to, że współżycie etiopsko-islamskie układało się bez konfliktów. Pograniczne sułtanaty, szczególnie te, które powstały na opuszczonych przez Etiopczyków wybrzeżach Morza Czerwonego, organizowały od czasu do czasu łupieżcze wyprawy do bogatego królestwa, chcąc zagarnąć skarby klasztorne i niewolników. Konsekwencją tych wypadów były ekspedycje armii cesarskiej, która w reakcji przywoływała szczególnie dokuczliwy sułtanat do porządku. Z reguły nie podbijano sułtanatu, nie niszczono go, nie wyganiano ludności. Polityka ta miała, jak zobaczymy później, zemścić się na Etiopii. Ci historycy, którzy twierdzą, że feudalizm jest pochodną chrześcijaństwa i bez niego nie mógłby powstać, mogą swoje tezy udowodnić na przykładzie średniowiecznej Etiopii. Zaiste zadziwiające jest bowiem, że mimo nieistnienia żadnych kontaktów feudalną Europą a afrykańską Etiopią, to niemal równolegle rozwijały się bardzo podobne systemy społeczne, polityczne i kościelne. Etiopia ulegała, tak jak Europa (ale nie tylko) stopniowemu rozbiciu dzielnicowemu, władza cesarska, centralna stała się iluzoryczną. Cesarz był feudalnym suwerenem prowincjonalnych władców, którzy coraz bardziej kierowali się własnymi interesami a coraz mniej mieli za podstawę perspektywę jednolitego państwa. Coraz częściej dochodziło do buntów prowincji, które tylko siłą można było utrzymać pod zwierzchnictwem cesarza. Kościół etiopski targany był podobnymi konfliktami co Kościół Europy. Rosły w siłę klasztory i skupione w nich organizacje mnichów kierujące się odrębnymi prawami. Kościelna władza centralna raz słabła, raz się wzmacniała. Dochodziło do schizm i jednoczesnego „funkcjonowania” dwóch i więcej patriarchów głoszących swój prymat w Kościele Etiopii. A do tego rósł fiskalizm. Cesarz i jego rosnący dwór potrzebowali pieniędzy. Potrzebowali ich ambitni feudałowie oraz kler. Pieniądze pochodziły nie z ekspansji zewnętrznej (bo jej nie było) ani handlu (bo spadł bardzo) ale z eksploatacji ludu. Eksploatacji zorganizowanej w sposób łudząco podobny do tego, który funkcjonował mniej więcej równolegle w oddalonej Europie. Lud na eksploatację reagował jednak inaczej niż w Europie. Nie buntował się, nie tworzył bogomilskich czy katarskich ruchów potępiających wszelkie bogactwo ale po prostu wynosił się z Etiopii. Tam nie było miast, wsi w naszym rozumieniu. Kultura materialna była dużo prostsza. Ludzie przyzwyczajeni byli do długich pieszych wędrówek. Wystarczyło parę minut i można było ruszyć w daleką drogę przez sawannę do miejsca, gdzie podatki było niższe. A tak się składa, że były to ościenne sułtanaty, które witały przybyszów z otwartymi rękoma. Nie musieli oni przechodzić na islam, wystarczyło, że płacili sułtanowi trybut. Okazało się, jak wielokrotnie w przypadku stosunków chrześcijańsko-islamskich, że nawet taka ortodoksja jaką było chrześcijaństwo etiopskie miała swoje granice wyznaczone stawkami podatkowymi ustanawianymi przez chrześcijańskich władców wobec swoich nie mniej (a może i bardziej) chrześcijańskich poddanych. Na marginesie - rodzą moje dwa małe oczekiwania: czekam na to, aż ktoś porządnie przestudiuje historię postępów islamu od VII do XVII wieku w aspekcie polityki fiskalnej oraz czekam, aż w mojej ojczyźnie ci którzy stanowią podatki zdadzą sobie sprawę, że to nie zabawka ale potencjalne źródło nieodwracalnych skutków na długie lata. Jak się okazało owi emigranci, tak doskonale znający Etiopię, jej języki, kulturę, obyczaj, geografię, stosunki i słabości, odegrali później bardzo ważną rolę. DŻIHAD Owo „później” nastąpiło w latach dwudziestych XVI wieku. W 1517 Turcy osmańscy podbili ostatecznie Egipt. Rządzący dotychczas w nim mamelucy zostali wypędzeni. Byli to zawodowi żołnierze, świetnie wyszkoleni oficerowi o silnym „esprit de corps”. Trafiali oni na służbę różnych muzułmańskich władców. A wraz z nimi nowe techniki wojenne, nowe sposoby organizacji armijnej, nowe taktyki i co najważniejsze: nowe bronie, przede wszystkim palne, rusznice i artyleria. Były to bronie bardzo prymitywne (nawet w porównaniu z tym co wytwarzano w ówczesnej Turcji dla armii sułtańskiej - obowiązywał tam surowy zakaz eksportu tak technologii produkcji jak i gotowych słynnych rusznic janczarskich, a nawet janczarskich łuków – siłą rzeczy musiano w ziemiach ościennych zadowolić się „podróbkami”) ale dające ogromną na polu walki ogromną przewagę nad przeciwnikiem jej pozbawionym. Jedna z grup mameluckich trafiła do pewnego graniczącego z Etiopią sułtanatu (znajdującego się w okolicach dzisiejszej miasta Harar w Etiopii, przy granicy z północno-zachodnią Somalią. W sułtanacie miał wcześniej miejsce pałacowy zamach stanu. Jeden z wojskowych dowódców Ahmed ibn Ibrahim al-Gazi (znany jako „Grani” czyli „Mańkut”) zamordował sułtana i ogłosił się władcą. Nie byłoby w tym nic dziwnego, takie rzeczy działy się zawsze i pewnie jeszcze nie prędko się skończą, ale on ogłosił się imamem. Imam (arab. „przewodnik”) to nie tylko uczony teolog, święty czy opiekun meczetu (takie jest dzisjesze znaczenie tego słowa) ale przede wszystkim to ten, który przewodzi wiernym w świętej wojnie, poprowadzi dżihad. Imam Grani zerwał z dotychczasową polityką charakterystyczną dla przygranicznych sułtanatów. Żadnych wypraw łupieżczych, żadnych napadów na cesarstwo, żadnych bijatyk i niezorganizowanych łowów niewolników. Koniec z rozdrabnianiem się. Grani miał sformułowany jasny i jednoznaczny cel. Całkowita likwidacja chrześcijańskiej Etiopii, zabicie cesarza i eksterminacja chrześcijańskiej ludności, a przede wszystkim duchowieństwa, nieodwracalne zniszczenie jakiegokolwiek śladu po chrześcijaństwie na Wyżynie Abisyńskiej. Rabunek dóbr doczesnych i handel niewolnikami interesował go tylko tyle, o ile miał przynieść mu środki do realizacji swojego planu. Warto jeszcze poświęcić parę słów owemu planowi Graniego, bez niego nie można zrozumieć historii, którą zamierzam opowiedzieć. Był to plan na wskroś ludobójczy, zadziwiający swoją prostotą i diabelską genialnością. Wyprzedził on wszystko to, co było wcześniej i to co było później aż do podobnych planów realizowanych w rewolucyjnej Francji końca XVIII wieku. Jedno trzeba przyznać: był to pierwszy ale nie ostatni ludobójczy plan (który wdrożono w życie) w niełatwych i często krwawych stosunkach islamsko-chrześcijańskich. Drugim było, równie zapomniane, ludobójstwo Ormian w Turcji, którego okrągłą dziewięćdziesiątą rocznicę właśnie obchodzimy (czy można coś na ten temat gdziekolwiek przeczytać, usłyszeć, obejrzeć? Zginęło przecież lekko licząc 2 miliony ludzi). Okrutne i bezwzględne bywały postępki krzyżowców w Jerozolimie, straszne były prześladowania muzułmanów w arcykatolickiej Hiszpanii, bezwzględną była armia lorda Kitchenera walcząca z mahdystami w Sudanie. Nigdy jednak „krzyżowcy” nie posunęli się do postulowania i wdrażania w życie stricte ludobójczych pomysłów w stosunku do swoich islamskich wrogów. Pamiętajmy o tym. Wyprzedziwszy trochę przebieg wydarzeń należy stwierdzić, że plan Graniego był niewykonalny już w swoich założeniach. Grani był bowiem prekursorem ideologicznego, zorganizowanego ludobójstwa jakiego był świadkiem XX wiek, tymczasem w XV wieku nikt nie prowadził wojen w celach czysto ideologicznych, nikt nie walczył tylko dla idei. Podkomendni Graniego mieli cele zupełnie inne niż ich wódz. Ich interesowały podboje, skarby klasztorne, rabunki, nowe ziemie, nowe kobiety, nowe zaszczyty i nowi poddani. Dla tych poddanych byłoby (z punktu widzenia ich panów) lepiej nie być muzułmanami. Po co ich nawracać na islam, skoro jako nie muzułmanie musieli płacić wyższe podatki i w razie czego zawsze można było ich sprzedać dalej (islam ograniczał możliwości handlu muzułmanami)? Póki co, Grani w oparciu o wzory mameluckie organizował siły do wyprawy na Etiopię. Zebrał wokół siebie nie tylko wszystkie sąsiednie sułtanaty ale i animistyczne plemiona murzyńskie, ich pogaństwo nie przeszkadzało mu, liczył się cel a nie środki. Z pozoru jego poczynania wyglądały na szaleństwo. To tak jakby dzisiejszy Luksemburg (bez obrazy dla pokojowo nastawionych Luksemburczyków) szykował się na podbój sąsiednich Francji lub Niemiec, albo obu krajów na raz. Grani był szaleńcem, dowiódł tego nie tylko w swojej ideologii ale wielokrotnie później na polu walki. Ale w szaleństwie Graniego była Metoda. Tak jakby był uczniem Clausewitza, jasno sformułował polityczny cel wojny (czego na przykład zabrakło np. Amerykanom w wojnie irackiej), zebrał adekwatne środki (przede wszystkim zdyscyplinowaną armię którą dowodzili oficerowie dobrani tylko i wyłącznie na podstawie kryterium posłuszeństwa imamowi) oraz przystąpił z żelazną konsekwencją do realizacji planu. W roku 1529 ruszył do walki przeciwko cesarzowi Lybne Dyngyal, po to by zabić cesarza. Armia islamska, w porównaniu z etiopską była mikroskopijna ale była świetnie uzbrojona, wykonująca bez szemrania rozkazy wodza i walcząca w sposób bardzo nowoczesny (atakowano zwartym szykiem i kolumnami w najsłabsze miejsce przeciwnika, tak jak to potem robił Napoleon). Armia, dzięki wykorzystaniu owych emigrantów „podatkowych”, świetnie orientowała się w terenie, omijając wszelkie przeszkody naturalne i samej organizując zasadzki na korpusy cesarskie na ich własnym terenie. Nie tracąc z widoku celu głównego Grani zdawał sobie doskonale sprawę, że nie rozbije Etiopii w jednym uderzeniu. Orientując się w sytuacji politycznej cesarstwa prowadził dwutorową politykę. Z jednej strony starał się podbijać prowincję po prowincji, nim dotrą do niej główne siły cesarskie a z drugiej strony dobierał sobie sojuszników spośród wszystkich etiopskich sił odśrodkowych (np. Falaszów). Podbiwszy prowincję przystawał na jej (czasową przynajmniej) islamizację przy zachowaniu etiopskiego etnicznie charakteru. Rządził nią, tak jak poprzednio, władca etiopski (nawrócony na islam), nadzorowany przez gubernatora, którego głównym celem było ściąganie podatków (do finansowania dalszej wojny) i pilnowanie ogólnego porządku. Bardzo nowatorskie były pomysły Graniego z pogranicza wojny i finansów. I tak wyruszając na pierwszą kampanię ustanowił prawo nakazujące przekazanie wszystkich zysków płynących z wyprawy (łupy, dochody z transakcji kupców-markietanów, dochody z handlu niewolnikami itd.) do wspólnego „dżihadowego” skarbca, z którego miały być finansowane dalsze wyprawy (miał świadomość że wojna będzie długa i kosztowna). Mimo tego, że wszyscy jego podkomendni byli ludźmi żyjącymi z łupów i zysków wojennych, dzięki ogromnemu autorytetowi władcy udało się prawo to przeforsować i zrealizować (co prawda, pod warunkiem, że zyski z następnych wypraw będą szły w całości do kieszeni uczestników, zwyczajowo mieli prawo jedynie do ok. 1/3 łupów, reszta przypadała władcy). Innym świetnym posunięciem była dumpingowa sprzedaż niewolników etiopskich, których zdobyto na pierwszej wyprawie. Obowiązywała zasada, z pozoru paradoksalna i nieekonomiczna: im odleglejszy był rynek sprzedaży niewolników, tym niższa była cena. Muszę przyznać, że to było naprawdę genialne. Mechanizm był prosty: pojawiły się błyskawicznie duże pieniądze zasilające kasę „dżihadową”, na rynkach niewolników powstało wrażenie, że na niewolnikach etiopskich można zarobić krocie, w stronę Harar ruszyły oddziały finansowane przez handlarzy niewolników z najdalszych krajów islamskich aby pomóc Graniemu w jego „zbożnym" dziele (no i zarobić owe krocie). Grani tymczasem poprowadził następną kampanię, po niej kolejne. Gromił w nich, bitwa po bitwie wojska cesarskie. W szaleńczych atakach osobiście prowadził swoje wojska (często sam nie miał żadnego uzbrojenia tylko Koran, który miał go chronić przed razami Etiopczyków) przeciwko wielokrotnie liczniejszym armiom chrześcijańskim. Trzeba przyznać, że wielokrotnie sprzyjało mu szczęście. Wiele było bitew, w których na czele małych oddziałów stawał przeciwko tysiącom i wychodził zwycięskim bez szwanku. Wielokrotnie wydawało się, że już, już jego armia będzie rozbita i zgnieciona ale zawsze, w ostatniej chwili, udawało się pokonać wroga. Widomym znakiem tego, że sprzyja mu Bóg było to, że w całym okresie prowadzonych przez niego wojen nie wybuchły susze, plagi czy inne zjawiska mogące zatrzymać jego zwycięski pochód. Wręcz przeciwnie, zbiory były bardzo dobre, pogoda wyśmienita. Rosła jego sława jako niezwyciężonego wodza, nieśmiertelnego wojownika i proroka islamu. On konsekwentnie dążył do obranych celów. Wiedział, że cesarza może pokonać tylko w walnej bitwie. Nie gonił armii cesarskiej, nie tracił sił na wędrówki po ogromnych obszarach, czekał aż ofiara przyjdzie do niego. Prowokował ją atakując obiekty sakralne, klasztory, kościoły i sanktuaria. Armia cesarska spieszyła im na pomoc, on ją rozbijał. Niszczył wszystko co chrześcijańskie: kościoły, księgozbiory, klasztory, obrazy. Bez wyjątku eksterminował wszystkich mnichów, którzy wpadli w jego ręce. Legenda ludowa motywowała to tym, że ponoć sam imam był owocem gwałtu jaki uczynił na jego matce mnich chrześcijański (los dziecka poczętego w takich okolicznościach jest godny pożałowania w dzisiejszym islamie a co dopiero w XV wieku). Nie wiem czy to prawda, ale prawdą jest, że ten przewidujący władca zdawał sobie sprawę, że w rozsypującej się pod ciosami jego armii Etiopii tylko Kościół (oparty na klasztorach) jest w stanie odrodzić państwo i kierować narodem. Jak okazało się później, nie mylił się. Do roku 1531 rozprawił się z armią cesarską, podporządkował sobie zasadniczą część terytorium Etiopii i zajmował się (do roku 1540) polowaniem na samego cesarza, który z resztkami armii błąkał się po kraju. Grani, przekonany w swoim szaleństwie o tym, że jest wcieleniem Boga, rozkazał stopniowe wymordowanie całej ludności etiopskiej, która znalazła się w zasięgu jego władzy. Nie udało się mu spełnić jednak wszystkich celów. Nie zlikwidował chrześcijaństwa, nie zabił cesarza, nie był w stanie podporządkować sobie całości ogromnego terytorium. Etiopczycy uciekali na terytoria, niezajęte przez Graniego. Gromadzili się wokół Kościoła, cesarza i jego wojsk. Dowódcy wojsk Graniego mieli dość już jego szaleństw. Jakoś tam ułożyli sobie stosunki z Etiopczykami, zaczęli czerpać poważne zyski ze handlu i rolnictwa na nowo podbitych ziemiach i ani w głowie im było mordowanie ludzi, którzy na nich pracowali. Mimo, że Grani karał najmniejszą niesubordynację śmiercią, jego otoczenie werbalnie przytakując imamowi, w rzeczywistości sabotowało jego rozkazy. Także po stronie etiopskiej zmieniła się sytuacja. Pobita ale nie podbita (a tym bardziej zniszczona według planu Graniego) Etiopia po latach klęsk i upokorzeń dojrzewała powoli do kontrofensywy. Jej potencjał był ciągle ogromny. POD KRZYŻEM PRZECIW islamOWI Analiza wydarzeń zdawała się wskazywać na to, że koniec Etiopii chrześcijańskiej jest tylko kwestią krótkiego czasu. Ale życie jest lepsze od wszelkich analiz. W Etiopii, jej Kościele oraz otoczeniu międzynarodowym doszło do zmian, które odwróciły nieubłagany, jak się wydawało, bieg zdarzeń. Armia etiopska dotychczas bita niemiłosiernie i ponosząca klęskę za klęską nie dała się jednak do końca pobić. Zmieniała swoją taktykę, przechodząc z walki w szyku luźnym (każdy walczył na swoją rękę) do walki w szyku zwartym, wprowadzono pierwsze egzemplarze broni palnej, wykupywano z niewoli muzułmańskiej Europejczyków z doświadczeniem wojskowym, którzy uczyli Etiopczyków sztuki fortyfikacji i organizacji walki na nowy sposób. Od dowodzenia armią powoli ale skutecznie odsuwano cesarza i na jej czele stanął prawdziwy, charyzmatyczny wódz Vesen Segeda. Człowiek stary (w Afryce po dziś dzień obowiązuje kult ludzi starych jako mądrzejszych i mocniejszych od reszty społeczeństwa) zreorganizował armię, przekształcając ją z luźnej federacji oddziałów magnatów (coś takiego funkcjonowało w Rzeczpospolitej w czasie wojen kozackich, wiadomo z jakim skutkiem) w zdyscyplinowaną armię złożoną z oddziałów plemiennych walczących o swoją ziemię i swoją rodzinę (w oddziałach tych obowiązywała zasada, że wojownik zabierał ze sobą żonę i dzieci, tak aby nie padli oni łupem muzułmanów na zapleczu, w przypadku klęski ginął nie tylko wojownik ale i cała jego rodzina, było więc o co walczyć do upadłego i nie było dokąd uciekać; możnowładca zabierał ze sobą liczną świtę, w przypadku klęski uciekał „na z góry upatrzone pozycje” ). W oddziałach tych pojawili się, co było absolutnym novum w Etiopii, duchowni pełniący nie tylko funkcję kapelanów wspierających morale żołnierzy ale, gdy trzeba było, także i dowódcze (tradycja wojen mnisich wyszła na dobre). Vesen Segeda przeniósł wojnę na terytorium wroga, zaatakował jego stolicę. Niestety atak nie udał się, częściowo na skutek zdrady arystokratów etiopskich, którzy niezadowoleni z reform Vesena donieśli o jego planach imamowi. W zaciętej bitwie pod górą Busaf (lato 1531), dokąd armia chrześcijańska dotarła m.in. na łodziach skonstruowanych przez owych europejskich inżynierów-wyzwoleńców o mało co nie wygrała. Etiopska armia poniosła porażkę (ale nie klęskę) tylko na skutek nieszczęśliwego upadku wodza z konia, sam wódz padł w walce ale droga została pokazana. Gdy w 1540 zmarł cesarz Lybne, władzę w Etiopii uzyskało plemię Tigraj (z którego pochodziła matka następcy tronu, Klaudiusza), którego przywódcy wzięli sprawę w swoje ręce. Delikatnie (lub mniej delikatnie, jak to w polityce bywa) odsuwali od władzy starą „grupę trzymającą władzę”, tj możnowładców i cesarza (tego ostatniego zostawili jednak na tronie) oraz konsekwentnie poprowadzili Etiopczyków do śmiertelnej walki przeciwko Graniemu. Etiopczycy nie byli tymi sami Etiopczykami co przed inwazją islamską. To już nie były luźne watahy ale plemiona coraz bardziej świadome swojej wspólnoty kulturowej i przede wszystkim religijnej oraz odrębności od ludów islamskich. Może to jeszcze nie był naród w takich kategoriach jakimi my dziś operujmy ale wszystko zmierzało w tym kierunku. Nie mogąc stawić czoła w polu stanęli do walki partyzanckiej przeciwko wrogowi, przede wszystkim etiopskim arystokratom, którzy porzucili wiarę chrześcijańską i poszli na służbę imama. Ludy poszczególnych prowincji zaczęły się buntować przeciwko swoim władcom, rozpowszechniła się wojna podjazdowa. Pojawiły się grupy „komandosów”-asasynów, świetnie wyszkolonych samobójców, którzy wykonywali wyroki śmierci na kolaborantach. Większość z asasynów była mnichami lub osobami związanymi z klasztorami. Doszło do sytuacji, że część magnatów-neomahometan wróciła pod władzę cesarza i wyrzekła się islamu, w obawie przed buntami własnych poddanych. Co ciekawe, cesarz odstąpił od tradycyjnej w Etiopii kary śmierci dla apostatów. W ówczesnej sytuacji nie można było sobie pozwolić na utratę żadnego sojusznika. Obok regularnej i zreformowanej armii etiopskiej do walki z muzułmanami przystąpiły małe ale bardzo sprawne i mobilne oddziały partyzanckie. Atakowały one szlaki zaopatrzenia, karawany pędzące niewolników, uderzały w podstawy gospodarcze sułtanatów. Szczególną rolę odgrywały oddziały „szyftów” – ludzi żyjących poza prawem (co nie znaczy, że przestępców, raczej wolnych kozaków lub hajduków walczących w XVI i XVII wieku z Turkami i Tatarami), o silnej motywacji religijnej (byli pod dużym wpływem klasztorów, którym służyli w czasie „wojen mnisich”), dobrze zorganizowanych, zdyscyplinowanych, odpornych na głód i świetnych biegaczy zdolnych do przemieszczania się na ogromnych obszarach w sposób porównywalny z kawalerią (szyftowie funkcjonują w Etiopii po dziś, a kraj ten jest światową potęgą w biegach długodystansowych i maratośkich). Kościół etiopski był jednak obszarem największych zmian, które w moim odczuciu przesądziły o ostatecznym przebiegu zdarzeń. Kościół przeszedł, w trakcie opisywanych wydarzeń, metamorfozę, nie tyle organizacyjną co teologiczną. Na skutek bezlitosnej i krwawej islamskiej inwazji porzucił swoją dotychczasową postawę pacyfizmu i nieudzielania się bezpośrednio w sprawach państwa. Przed inwazją pozycja Kościoła była podobna do tej, która charakteryzowała Kościół Bizancjum. Delikatna równowaga na osi państwo-Kościoł (różnie to w różnych okresach bywało ale generalnie rzecz ujmując: nie mieszanie się do bieżącej polityki państwowej na rzecz nie mieszania się państwa do teologii i religii, duża autonomia kościelno-majątkowa, szczególna rola klasztorów, cesarz jako obrońca i gwarant wiary i tak dalej) ustąpiła zdecydowanemu poparciu linii politycznej rodu Tigraj, porzucenie idei pacyfizmu i bezpośrednie zaangażowanie się duchownych w walkę zbrojną (rzecz nie do pomyślenia w Europie). Poza opisanymi wcześniej kapelanami oraz mnichami-asasynami powstały organizacje odpowiadające europejskim zakonom rycerskim (znów zadziwiające podobieństwo z Europą). Bitne i fanatyczne oddziały złożone z samych mnichów, którzy nie mieli nic do stracenia (życia, rodziny, majątku) oprócz wiary w Chrystusa. Ci duchowni, którzy nie przystąpili bezpośrednio do walki z bronią w ręku stali się „żołnierzami frontu ideologicznego” prowadzącymi propagandę ideowo-religijną wśród wojska i ludności cywilnej. Etiopczycy stawali się coraz bardziej świadomi tego, z kim walczą, o co walczą i co grozi im jak walkę przegrają. W sytuacji zagrożenia „ostatecznym rozwiązaniem kwestii” etiopskiej w islamskiej Afryce, Kościół Etiopii stanął na czele ludu swojego. Bez kompromisów i jednoznacznie. Sięgając do środków dziś dla nas szokujących. Ale działał w sytuacji ekstremalnej. Jego przeciwnikiem nie byli sułtani osmańscy propagujący ideę „miliyet” (w dużym skrócie: chrześcijanie funkcjonowali w imperium osmańskim w oparciu o zasadę autonomii i pod kierownictwem swoich hierarchów religijnych, którzy odpowiadali przed władcą za zachowanie się całej wspólnoty). Wrogiem Etiopii i jej Kościoła był bowiem szalony ludobójca, fanatyczny morderca, z którym nie można było zawrzeć kompromisu, ustanowić pokoju, którego właśni poddani nie rozumieli i nie podzielali jego planów. Krucjata była odpowiedzią Kościoła Etiopii na dżihad Graniego. Europa, która od VII wieku praktycznie nie utrzymywała kontaktów z Etiopią (wyjątkiem były lata panowania krzyżowców w Palestynie ale nic z nich praktycznie nie wyniknęło), nic o Etiopii nie wiedziała (poza wiedzą wyrażoną w kanonach chalcedońskich), nie interesowała się wcześniej jej losem, w połowie XVI wieku aktywnie przystąpiła do obrony swoich dalekich chrześcijańskich braci. Był to bowiem czas (vide mój artykuł na temat Basilikosa opublikowany jakiś czas temu), kiedy wydawało się, że Europa pod wodzą cesarza Karola V przystąpi do zdecydowanej ofensywy przeciwko islamowi. Wojska cesarza rzymskiego pojawiły się nawet w Grecji, budząc nadzieje ludów bałkańskich. Realna pomoc dla Etiopii napłynęła jednak zupełnie z innej strony, a mianowicie z … Indii. A konkretnie z Goa, portugalskiej posiadłości na terenie Indii. Portugalczycy opanowali po roku 1498 szlak handlowy wiodący z Półwyspu Iberyjskiego, wokół Afryki, do Indii. Czerpali niewyobrażalne korzyści z handlu przyprawami, metalami szlachetnymi i kamieniami drogocennymi. Byli to możliwe dzięki istnieniu na owym szlaku szeregu kolonii-baz wojskowo-handlowych (zwanych faktoriami) będących pod władaniem Korony Portugalii. Portugalczycy świetnie orientowali się w sytuacji Rogu Afryki. Byli to ludzie praktyczni i zadali sobie praktyczne pytanie: „dokąd, po ostatecznym podboju Etiopii i podporządkowaniu jej zasobów, pójdą sobie oddziały dowodzone przez niezwyciężonego mańkuta? gdzie będą szukać chrześcijan, których wymordowania żądał ich szalony wódz?” Ponieważ tak się składało, że chrześcijanie ci byli niemal „pod ręką” w bogatych wschodnio-afrykańskich faktoriach portugalskich, nie należało się spodziewać, aby żądni łupów wojownicy sabotowali w tym przypadku rozkazy wodza. Wspólnota interesów portugalsko-etiopskich była oczywista. Dodatkowo przeplatały się wzajemne interesy handlowe, umacniały się więzi stricte dyplomatyczne. W 1518 w Portugalii pojawił się, budząc ogromną sensację, ambasador etiopski. Dwa lata później dyplomaci portugalscy akredytowali się przy dworze nygusa. Doszło do ciekawej próby przywrócenia unii kościelnej (dyplomaci obu stron byli w dużym procencie duchownymi), niezbyt udanej ale to osobny temat. Tak czy owak więzi umacniały się, a Portugalczycy doskonale zdawali sobie sprawy z braków ogromnej armii etiopskiej. 9 sierpnia 1541 w porcie Arniko wylądował nieliczny, bo raptem 400 osobowy oddział doskonałej piechoty portugalskiej, zaopatrzony w 10 armat i „wunderwaffe” ówczesnych czasów: muszkiety, których celność, siła rażenia i zasięg przewyższała o całą klasę to, co mogły osiągnąć rusznice muzułmanów. Dodatkową zaletą tych oddziałów było to, że pochodziły one z Indii. Umiały więc funkcjonować w warunkach tropikalnych oraz współżyć w miarę bezkonfliktowo z egzotyczną ludnością tubylczą. Korpus ten mógł być w miarę bezpiecznie i szybko zaopatrywany z niedalekich baz portugalskich, bez konieczności dowozu uzupełnień z Europy. Mimo, że z przyczyn obiektywnych (pokonanie ogromnych odległości afrykańskich dla regularnej europejskiej piechoty graniczyło z cudem) oddział przyłączył się do walk dopiero po prawie roku to jego rola była nie tyle decydująca, co nieoceniona. Po pierwsze: sama obecność takiego sojusznika wpłynęła niesamowicie na rosnące morale Etiopczyków, dodała im ducha. Po drugie: niwelowała przewagę armii muzułmańskiej w broni palnej i artylerii, której Etiopczycy nie mogli sami z siebie sprostać. Po trzecie: Portugalczycy w żadnych okolicznościach nie uciekali z pola walki, nie mieli po prostu dokąd. Szalony imam zorientował się już po pierwszych starciach, że ma do czynienia z przeciwnikiem, którego nie pokona. Jego oddziały ponosiły już nie porażki ale prawdziwe klęski. Sposób walki etiopski i europejski uzupełniały się idealnie. Portugalczycy „rozstrzeliwali” islamską artylerię i strzelców, a wojująca po nowemu piechota etiopska roznosiła jazdę i piechotę wroga, kawaleria zaś odcinała pobitym wrogom drogi ucieczki. Tylko dzięki legendarnej szaleńczej odwadze udawało się imamowi uchodzić z pola walki. Dochodziło do tego, że jego osoba budziła tak zabobonny strach Etiopczyków wierzących w jego nieśmiertelność, że nawet nie starali się go gonić lub dobić. Jak okazało się później i ta bariera raz a skutecznie została pokonana. Grani zmuszony został do wycofania się z terytorium Etiopii ale nie pogodził się z przegraną i porzuceniem swoich planów. Znów zabrał się metodycznie do dzieła. Słusznie doszedł do wniosku, że niezwyciężonym Portugalczykom mogą sprostać tylko równi im. Wykorzystując to, że armia etiopsko-portugalska po ostatecznym wygnaniu jego wojsk z Etiopii zostawiła go w spokoju zajmując się zwalczaniem „wroga wewnętrznego”: Falaszów i tych etiopskich prowincji, których władcy przyjęli islam, zebrał pieniądze i wysłał swoich emisariuszy aby zwerbowali najlepszą piechotę ówczesnego świata: tureckich janczarów. Sułtan nie pozwolił jednak aby jego najbardziej elitarne jednostki wykrwawiały się w konflikcie, który go nie interesował. Potrzebni mu byli w spodziewanej walce z cesarzem rzymskim. Wracając do domu emisariusze niejako „po drodze” zwerbowali w Jemenie wielki odział jemeńskiej piechoty (ponad tysiąc żołnierzy, doskonale wyćwiczonych i uzbrojonych, m.in. w 10 nowoczesnych armat). Nie byli to żołnierze klasy janczarów ale mieli jedną ważną cechę: byli zawodowcami, typowymi dla swoich czasów zaciężnymi wojakami, którzy stanowili trzon armii walczących na wszystkich teatrach ówczesnych wojen: od Brazylii po Morze Japońskie. Im było wszystko jedno z kim walczą, o co walczą. Ważne było za ile walczą. Podobnie jak włoscy kondotierzy przystępowali do walki w oparciu o pewnego rodzaju kontrakt. Walczyli dzielnie ale zgodnie z pewnymi regułami. W regułach tych nie mieściły się szaleńcze ataki, śmierć za wiarę, walka do upadłego i wiara w ochronną moc Koranu, czyli to co było normalnością armii Graniego. W pewnej (wygranej zresztą) bitwie w lecie 1542 roku, najemnikom tym imam wydał szaleńczego nocnego ataku na obóz wroga. Atak się powiódł, obóz zdobyto, korpus etiopski uciekł. Ale straty po stronie islamskiej były dużo większe niż po stronie etiopskiej. Najemnicy nie chcąc służyć szaleńcowi wypowiedzieli kontrakt i następnego dni po bitwie zabrali swoje działa i odeszli do domu, w ich ślady podążyły także niektóre oddziały imama dotychczas mu wierne. Wkrótce potem do walki przystąpiły główne siły cesarskie ze wzmocnionym korpusem portugalskim (Portugalczycy otrzymali uzupełnienia i nową, silniejszą artylerię). Armia islamska poszła w rozsypkę, imamowi z częścią sił udało się ujść z pola tylko dlatego, że ariergarda bohatersko stawiła opór siłom etiopsko-portugalskim, ginąc w całości w bronionej przez siebie fortecy. Szalony imam wierzył w swoje przeznaczenie nowego proroka i swoją boskość. Zebrał znów nową armię i ruszył na spotkanie wojsk cesarskich. 22. lipca 1543 u podnóży góry Feget doszło do kolejnego starcia sił głównych. Tym razem sprawy potoczyły się inaczej niż zwykle. Grani, jakby przeczuwając, że gra idzie o wszystko, rzucił na samym początku swoje siły do szaleńczego ataku frontalnego. Jak zwykle prowadził go osobiście. Pierwszy wystrzał muszkietu portugalskiego oddany w tej bitwie trafił muzułmańskiego wodza zabijając go na miejscu. Widok padającego „nieśmiertelnego” zachęcił Etiopczyków, zdeprymował muzułmanów, których armia poszła w rozsypkę. Nikt nie był w stanie go zastąpić. Arystokracja muzułmańska dość miała szaleńczych walk, rzezi, chciała normalnie żyć, handlować, gospodarzyć. Nie paliła się do walki, gdy nad ich głową przestała im wisieć szabla imama. Pojedynczy wezyrowie próbowali jeszcze walk ale nie byli w stanie przeciwstawić się coraz liczniejszej, lepiej uzbrojonej i coraz sprawniejszej armii zjednoczonych pod znakiem krzyża Etiopczyków. Nawet odejście Portugalczyków (zagrożenie islamskie zniknęło, nie widzieli więc sensu w dalszym prowadzeniu walk przemierzając niezmierzone sawanny w pogoni za wrogiem) nie zmieniło sytuacji. Kolejne ofensywy etiopskie wyparły muzułman z kraju i, tak jak bywało w latach świetności cesarstwa, przeniosły na stałe walkę na terytorium wroga. Odcięto resztki zbuntowanych etiopskich sił od ich muzułmańskich sojuszników. Strona etiopska, wbrew swojej wcześniejszej geopolityce, rozpoczęła systematyczny podbój sąsiednich sułtanatów, z jednej strony a z drugiej gromiąc własnych buntowników. Wzorując się na metodach Graniego, teraz to Etiopczycy zastosowali politykę eksterminacji i spalonej ziemi, niszczenia wroga „z korzeniami”. Muzułmanie próbowali podejmować jeszcze ofensywy, w trakcie jednej z nich, poległ w bitwie 22 marca 1559 roku sam cesarz Klaudiusz ale wojna już wygasała. Obie strony nie miały sił walczyć. W latach 1559 – 1562 terytorium walczących stron nawiedzone zostało przez susze i związane z nią klęski głodu. Pisałem wcześniej, że Grani przez ponad 20 lat prowadził wojny w sytuacji, gdy sprzyjała mu pogoda, nie było tak charakterystycznej dla tej części świata długotrwałej i powtarzającej się regularnie suszy. Jego następcom i ich przeciwnikom takie szczęście nie sprzyjało. Tak jakby sam Najwyższy chciał zakończyć tę trzydziestoletnią bezpardonową walkę w prowadzoną Jego imieniu. Wojska muzułmańskie opuszczali kolejni sojusznicy, który nie mieli motywacji ideologicznej, a których domy nie wymagały obrony przed Etiopczykami, bo były daleko poza terenem walk. Same sułtanaty wyludniły się, ich gospodarka (oparta głównie na handlu żywym towarem i pośrednictwie w obrocie łupami wojennymi) upadła definitywnie, ludność uciekła z miast i wsi. Siły etiopskie nie miały czego zdobywać i na kim się mścić. Sama Etiopia, mimo, że obroniła skutecznie swoją egzystencję, również popadła w ruinę. Wojska Graniego zniszczyły infrastrukturę najważniejszych regionów kraju, także klasztory, kościoły, księgi, uczonych. Po wojnie nie przeprowadzono niezbędnych reform, kraj został takim jakim był we wczesnym średniowieczu. Niemal do dziś. Tereny walk pozostały do dzisiejszych czasów najbiedniejszym regionem świata, targanym głodem, wojnami, suszą, korupcją i przemocą. Pocieszające jest to, że aż do połowy lat 70’ ubiegłego wieku nie doszło tam do poważniejszych wojen chrześcijańsko-muzułmańskich. Dopiero wtedy muzułmańska Somalia rządzona przez marksistowski reżim Hissena Habre, a popierana przez USA i Chiny, zaatakowała chrześcijańską Etiopię rządzoną przez leninowską tyranię Mengistu Haile Mariama, za którą stały ZSRR i Kuba. Znów krew, zniszczenie, głód i chaos. Ale to inna historia. Gdy kończę pisać ten tekst, słyszę w radiu informacje o tym, że w egipskim kurorcie nad Morzem Czerwonym wybuchają bomby przeciwko „krzyżowcom” (nie znam szczegółów ale jestem niemal pewien, że większość ofiar zamachu to pobożni muzułmanie, ale w końcu nie środek się liczy a cel), a Oriana Falacci nawołuje gromko (rugając ugodowego w jej opinii papieża) do „zrobienia porządku” z muzułmanami. Stacja telewizyjna „Al. Dżazira” co jakiś czas powtarza na świat wezwania kolejnych „imamów” (własnego z reguły nadania, co za podobieństwo do historii!) do dżihadu. Po to napisałem ten długi tekst, żeby przypomnieć: nigdy w historii ani dżihad ani krucjaty nie osiągnęły celów postawionych przez tych, którzy do nich nawoływali. Przyniosły śmierć, spustoszenie i żądzę nieustannego rewanżu. Po obu stronach konfliktu. Wystarczy popatrzeć na Etiopię i Somalię. Artykuł został nadesłany przez Czytelnika VerbaDocent. Serdecznie dziękujemy. Mnie się otworzyło... zapodaję artykuł... Pozdro
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
POLITYKA, TWOJE ZDANIE O...
----------------
Aktualny Stan Forum - Archiwum do wglądu i dyskusji
POLITYKA
----------------
Polska
Świat
Historia i Przyszłość
Felietony, Ciekawe Artykuły,
NIE SAMĄ POLITYKĄ CZŁOWIEK ŻYJE
----------------
Twoje Miejsce Na Ziemi i we Wszechświecie
Galeria Zdjęć
Świat Muzyki
To i owo
Wiadomości
Blogi
Blogi
ADMINISTRACJA
----------------
Korespondencja z Administracją Archiwum
Ukazy
Po Co, Na Co, Dlaczego
Rozrachunki
Kompostownik
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin