|
POLITYKA 2o Twoje zdanie o...
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 11:15, 30 Sty 2006 Temat postu: Zatrzymane w kadrze - Rafał A. Ziemkiewicz |
|
|
Zero zdziwień
Zatrzymane w kadrze - str.28
Rafał A. Ziemkiewicz
Prezydent Putin, jak pamiętamy, jako głównych sojuszników Związku Sowieckiego, USA i Wielkiej Brytanii w walce z Hitlerem wymienił „niemieckich antyfaszystów”. Z jakiegoś powodu nie wymienił ich po nazwiskach, choć długo by to nie trwało. Ale sama wzmianka wystarczyła, by ośmielić niemiecką kinematografię do rzucenia na światowe rynki filmu o Sophie Scholl. Film właśnie wchodzi na nasze ekrany, osobiście go nie oglądałem i prawdopodobnie nie obejrzę, na temat samego dzieła wypowiadać się więc nie zamierzam, od tego zresztą jest w tej gazecie Maciej Parowski. Mnie ciekawią konteksty pozaartystyczne. Film to nie powieść, do napisania której wystarczy papier i długopis. Film wymaga zaangażowania grubych pieniędzy, które w krajach zachodniej Europy wykładane są głównie z funduszy publicznych i rozdzielane przez jakieś na poły polityczne gremia. Nie znam szczegółów niemieckiego modelu kinematografii, ale w generaliach jest on zbieżny z tym, co zbudowano w Polsce: zanim twórca przedstawi swe dzieło publiczności, musi na wielu szczeblach uzyskać dla pomysłu akceptację rozmaitych kolaudatorów. Również wybór tego, a nie innego, gotowego już obrazu na kandydata danej kinematografii do Oscara, z czym wiąże się kampania reklamowa w USA, pozostaje w rękach gremiów niekoniecznie kierujących się tylko kwestiami artystycznymi.
Kto śledzi plany naszych filmowców, pewnie zauważył już, że zmiana władzy poszła w parze ze zmianą ich zainteresowań twórczych. Nie jedynym, ale najbardziej utytułowanym i przez to symbolicznym przykładem jest tu Andrzej Wajda – kiedy inne wiatry wiały, robił filmy o obojętności Polaków wobec holocaustu i o niemieckim kolaborancie, teraz zabiera się do filmu o Katyniu. Może zresztą i dobrze, że on – taki film sygnowany nazwiskiem Wajdy pewnie więcej zwróci uwagi na Zachodzie niż wzbudziłby czyjś inny, choćby lepszy (co nie znaczy, że – generalnie – jakieś tam większe zainteresowanie wzbudzi – zbrodnie komunistów to nie jest temat na świecie modny). Nie sądzę doprawdy, żeby nasi filmowcy różnili się w tym od niemieckich.
Byli tacy szlachetni Niemcy, którzy walczyli z Hitlerem. Było ich razem do kupy tylu, co kot napłakał, i działalność ich przypadła niemal wyłącznie na koniec wojny, już po przystąpieniu do wojny USA, po Stalingradzie i Kursku, w chwili, gdy każdy w miarę rozsądny Niemiec musiał zrozumieć, że Hitler prowadzi jego kraj do katastrofy. Ale film nie ma obowiązku wyważać proporcji. Film, jakby się kto pytał, to nie lekcja historii, lecz subiektywne dzieło sztuki. A że mimo wszystko ludzie wiedzę o historii czerpią raczej z kultury masowej niż z podręczników? No, cóż poradzić...
Nie wiem, czy „Sophie Scholl” ma szansę na Oscara. Ale na pewno wzbudzi zainteresowanie, bo mniej więcej pasuje do obrazu wojny, jaki ma dziś w głowie przeciętny mieszkaniec zachodniej Europy czy USA. Kiedy Żydzi mordowani byli przez nazistów w polskich obozach koncentracyjnych („New York Times”, jak mieliśmy niedawno kolejny przykład, nadal używa tej zbitki, i protesty Polaczków ma głęboko gdzieś) ratował ich niemiecki przedsiębiorca Oskar Schindler, a niemieccy studenci, tacy jak Sophie Scholl, mężnie walczyli z dyktaturą Hitlera. Hitlera, który, jak skądinąd wiemy, siedząc w swym bunkrze, w otoczeniu może nieco zbyt służbistych, ale w gruncie rzeczy sympatycznych współpracowników, był postacią budzącą raczej pożałowanie niż potępienie.
A polskie dzieci rzucały w wywożonych do Oświęcimia Żydów kamieniami.
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|