|
POLITYKA 2o Twoje zdanie o...
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 15:05, 05 Mar 2007 Temat postu: Socjalizm ustrój hołoty |
|
|
Takie znamienne słowa wygłosił dziś na konferencji prasowej mąż stanu , premier naszego rządu. Czyżby zjawił się nowy Mojżesz który poprowadzi naród świetlaną drogą do mitycznej Arkadii.
Co do socjalizmu to faktycznie w niektórych dziedzinach wyciągnął "hołotę umysłową" na światło dzienne ,chcąc czy nie chcąc realizują oni idee socjalizmu co prawda pod innym szyldem ale sens pozostał. Dla jasności, nie wartościuję dziś idei socjalizmu , jest mi osobiście bliska.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 15:53, 05 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Generalnie - oczywiście ma rację. Problem w tym, że sam jest socjalistą...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 21:22, 05 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Pan Jarosław Kaczyński ostatnimi czasy wykazuje, że w jego genach sporo jest pozostałości z genotypu kobiecego, który objawia się miedzy innymi tym, że jak kobieta, najpierw mówi potem myśli. Jego wypowiedź jest mojej tezy jaskrawym przykładem. Zachował się jak słodka idiotka, która paple, co jej ślina na język przyniesie nie bardzo dbając o sens swojej wypowiedzi. Dlaczego tak twierdzę? Zapewne pytanie takie padnie, więc odpowiem, aby nie padało. Otóż szanownie nam panujący Pan Jarosław wypowiadając ową frazę o której wspomina Ekor, zapomniał o pewnych prawidłowościach, które powinny mu być świetnie znane
z racji choćby tego, że studiując na komunistycznych Uniwerkach musiał zaliczać jak każdy, podstawy marksizmu-leninizmu i to z oceną pozytywną inaczej studiów by nie ukończył. A jakie to prawidłowości?
Po pierwsze socjalizm jako ruch społeczny opierał się, wywodził swoją bazę z najniższych warstw społecznych postfeudalnego lub wczesnokapitalistycznego państwa, którym hasła równości w traktowaniu społecznym bardzo odpowiadały i przyczyniły się do tego, że wykształceni przywódcy ( Marks, Engels, Lenin i Stalin, choć ten ostatni na takie miano w zasadzie sie zasługuje, czyli reasumując tow. MELS) znaleźli posłuch
w masach i poszli za ich hasłami w "bój nasz ostatni" nie bardzo rozumiejąc co za tymi hasłami się kryje. Nie dziwota zatem, że chcąc utrzymać władzę komuniści wysuwali na kierownicze stanowiska ludzi odpowiednio ukształtowanych politycznie, a nie koniecznie odpowiednio wykształconych. Wiedza bowiem ma to do siebie, że zmusza do zadawania pytań i szukania na nie odpowiedzi. Pan Jarosław, nie ujmując jego poziomowi wiedzy, skłonny jest jednak do stwierdzania między wierszami swojej wypowiedzi, że ci co sympatyzują z hasłami socjalistycznymi to niedouczone głąby, cechujące się labilnością umysłową i nie zasługujący na przebywanie na salonach klas średnich
i wyższych naszej świetlanej RP. Pan Jarosław raczy także nie zauważać, że świat pognał od owych czasów znacznie do przodu, że w międzyczasie opublikowano masę prac obejmujacych teorię państwa industrialnego
i postindustrialnego, że walcząc z hasłami socjalistycznej równości, przywódcy państw zachodnich zmuszeni zostali do wprowadzania społecznych rozwiązań wywodzących się wprost z wówczas idealistycznej, ale jak obecnie pokazuje polityczna rzeczywistość, teorii państwa postkapitalistycznego, a więc w swojej wewnętrznej strukturze mniej lub bardziej socjalnego. Czymż bowiem są zdobycze związków zawodowych rozwiniętych państw zachodnich, jak nie socjalistycznymi, pro społecznymi i pro robotniczymi osiągnięciami. Reasumując stwierdzenie Pana Jarosława K. stawia owych zachodnich przywódców w rzędzie owej "hołoty umysłowej", której ów pan nie poważa. Inną sprawą jest to, że pod latarnią ponoć najciemniej i głoszący ową tezę nie zauważa, że programowo tekże wpycha się sam w ramki socjalistycznej hołoty.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 21:36, 05 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Socjalizm -to taki sam matrix jak i pozostałe ustroje,a udawanie że tak nie jest to hipokryzja.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 9:24, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Haha! Inaczej tego nie da się potraktować! Dać hołocie władzę! Zmieniam ustrój, zmieniam wiarę i oh, jak mi już dobrze....Ah jak dobrze! Bunt młodzieńczy!
Pan Jarek jeszcze nie dopowiedział na czym ma polegać jego nowa Rzeczpospolita, a już mu się ona wali! Starej też nie ma, przynajmniej w części w gruzach. Szuka winnych i winni są. Winni są jego porpzednicy! No nie ci najbliżsi, co stanowią zaplecze, ale ci dalsi, jakowaś hołota. Tych bliższych trzeba oszczędzić, aby nie zabrakło sprawców ostatecznego niepowodzenia.
Własnie na tym polega rządzenie, że trzeba mieć i podstawową wiedzę i metody. Nie wystarczy powiedzieć czy zaśpiewać "ja naprawdę mam talent..." Nie da się tego robić ani małymi kroczkami poprawiając oddolnie przy wszelkiej maści problemach, gierychach i lepperach..., gdy życie idzie ciągle do przodu, bo i problemów narasta i czasu brakuje. Nie da się tego zrobić odgórnie bo to wychodzi raczej na znianę wywieszek, zmianę szyldów. Więc jak się coś zaczyna walić, nie wystarczy podpieranie i a możliwości poprawienia i naprawienia znikają, to się złości.
Inna sprawa to koncepcja (koncepta). Jeżeli pada, to mus ją odbudować! Zacząć od początku. I tu nasz premier się poniżył. Nie przed nami, nie przed narodem... Przed samym sobą! Zaczyna ponownie ją budować od od podstaw i tak zaczyna. Zacząl od ... szkoły <-wróć! ... od przedszkola chyba. Haha!
Ps. Bo mi żaden ustrój nie przeszkadza. Byleby humoru na niego starczało!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 10:35, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Hmmm
Poszukiwałem znaczenie wyrazu … hołota. Niestety niczego nie znalazłem.
Poprzestanę zatem, na własnym rozumieniu tego słowa.
Dla mnie przedstawicielem hołoty jest człowiek, który ma w dupie… wszelkie cywilizowane normy myślenia oraz zachowań urągających zasadom zwykłej przyzwoitości.
I właśnie te kryteria wypełnia … autor cytowanej w tytule … „mądrości” i jego poplecznicy… oczywiście.
Janiob … ciekaw jestem Twojej opinii w tej kwestii.
Pozdrawiam
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 12:02, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Co do socjalizmu , można toczyć ideologiczne spory. Nie sposób jednak zdezawuować jednego: ustrój ten dał w określonych warunkach zewnętrznych jak i wewnętrzych szanse rozwoju społecznego dla wszystkich warstw społecznych. Można toczyć spory o efektywność wykorzystania wszystkich zasobów narodu, jednak per saldo wynik jest pozytywny. Przeciwnicy w swej krytyce zaczynają myśleć w sposób ahistoryczny. Wystarczy zadać sobie proste pytanie czy wolny rynek po 1945 r to było panaceum na ogrom biedy i zniszczeń?. Kto kogo by wyregulował?
Jakim zasobem inteligencji kraj dysponował ? Można by tak stawiać pytania w nieskończoność. Poszliśmy tą drogą jak widać, wyboista , krętą. Nie mieliśmy dużego wyboru. Co było złe , złem nalezy nazwać, co było dobre na ówczesny czas też nalezy otwarcie mówić. Socjalizm jest jedna z idei, w różny sposób wdrażany w praktyce. U podłoża leży wrażliwość na te warstwy społeczne które z róznych powodów wymagają uwagi , często pomocy społeczeństwa jako całości. Nie ma w tym nic dziwnego , tak było od zarania ludzkości. Dziś kiedy myślenie nie jest w cenie , kiedy tak łatwo łykamy "papkę informacyjną " przygotowana przez polityków i media , można rzucać słowa które świadczą o zakłamaniu i obłudzie. Przecież PiS wjechał na szczyty władzy między innymi na hasłach które wywodzą sie z ideologii socjalizmu. Określenie że socjalizm to ustrój sprawowany przez hołotę dla hołoty jest obrazą w ustach premiera.
Co tu kruszyć kopie, niedość ze niedużego wzrostu to jeszcze mały polityk.
Napoleon z tego nie wyrośnie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 15:24, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Jeśli ten popapraniec nazywa socjalizm ustrojem hołoty o można bez obaw okres kaczyzmu nazwać okresem kryminałów ,budowany przez kryminalistów i dla kryminalistów.Tak w ogóle to kaczorowi trzeba wybaczyć dawno już dowiedziono żedługi okres bezżenny pozostawia trwałe umysłowe odchyłki.
Ekor on Napoleonem nie zostanie nigdy jego marzenia skierowane są w inna stronę popatrz.
URL=http://imageshack.us][/URL]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 16:25, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Buzdury pieprzysz Ekor - jak to "dał nam"? Znaczy, że inne kraje, które w tamtych czasach pozbawione były dobrodzejstw które mógł im "dać" tylko socjalizm tylko przez przypadek osiągnęły pozim cywilazyjny do którego szusować będziemy jeszcze przez 30 lat? Znaczy, że to czary dźwignęły z ruin Japonię, Koreę, Niemcy, Wlk. Brytanię?, bo socjalizmu u nich po wojnie było.
Przy czym nie twierdzę wcale, że za PRL nic się działo - mówie tylko z całą pewnością, że bylibyśmy zupełnie gdzie indziej - znacznie dalej oczywiście, gdyby socjalizm nie musiał "nam nic dawać". Nieszczęście na które poniekąd byliśmy skazani a które nazywało się PRL wtrąciło nasz naród w pewną cywilizacyjną zapaść nie można tego nie zauważać.
Łukasz strzał chybiony - Marszałek był socjalistą - wywodził sie przecież z PPS.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 18:46, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Sziman napisał:
Nieszczęście na które poniekąd byliśmy skazani a które nazywało się PRL wtrąciło nasz naród w pewną cywilizacyjną zapaść nie można tego nie zauważać.
MF RAKOWSKI
Nie mamy powodu, by wstydzić się za te lata
Staję przed Wami z poczuciem winy, z którą żyję od końca lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Dzień, w którym się spotykamy, wydaje się być dobrą okazją do uwolnienia się od tej winy. Chcę to uczynić zwracając się do antykomunistycznej prawicy, zajadle zwalczającej PRL, do tych polityków, politologów, dziennikarzy, historyków, satyryków, poetów i pisarzy, słowem do wszystkich tych, którzy w miarę oddalania się od epoki PRL, tym bardziej są zajadli i aktywni w jej zwalczaniu głosząc, że była ona tragicznym epizodem w ponadtysiącletniej historii Polski. To, co zamierzam tu powiedzieć, kieruję także do społeczeństwa, do moich braci i sióstr, którzy przez dziesięciolecia żyli i cierpieli pod komunistycznym panowaniem.
Wszystkich tych chcę przeprosić.
A łańcuch moich, naszych win jest długi.
A więc:
Przepraszam za tych komunistów, którzy przyjęli granicę zachodnią Polski i walczyli o jej uznanie przez Republikę Federalną Niemiec i całą Europę.
Przepraszam już trzecie pokolenie Polaków, które gospodarzy na ziemiach nad Odrą i Nysą Łużycką i żyje w bezpiecznych granicach.
Przepraszam za to, że ówczesne pokolenie komunistów z Władysławem Gomułką na czele zrezygnowało z ziem leżących za Bugiem, na których żyło 5 milionów Ukraińców, prawie 2 miliony Białorusinów oraz polska mniejszość – ponad 4 miliony.
Przepraszam za reformę rolną, o której marzyło kilka pokoleń polskich chłopów.
Przepraszam za nacjonalizację przemysłu, a ściślej tego, co przetrwało okupację niemieckich faszystów.
Przepraszam robotników, że komuniści przywrócili im poczucie godności likwidując klasę kapitalistyczną.
Przepraszam za bohaterską odbudowę Warszawy i wiele innych miast, za przywrócenie pięknej warszawskiej Starówki, podobnie jak gdańskiej i w wielu innych miastach.
Przepraszam za morską granicę Polski, która liczy ponad 500 km.Przepraszam za odbudowanie z pietyzmem pałaców, kościołów, naszych pomników narodowej kultury.
Przepraszam za bezpłatny dostęp młodzieży chłopskiej, robotniczej do gimnazjów, liceów, szkół wyższych.
Przepraszam za tysiące bibliotek, za tanie książki, za wiejskie i miejskie domy kultury.Przepraszam za likwidację analfabetyzmu.
Przepraszam za awans cywilizacyjny robotników i chłopów, za powstanie nowej inteligencji.
Przepraszam za zbudowanie Polski przemysłowo-rolnej.
Przepraszam za masowy exodus z przeludnionej wsi do przemysłu, los ten dotknął kilkanaście milionów ludzi.
Przepraszam twórców, artystów za mecenat państwowy.
Przepraszam za to, że dwa pokolenia Polaków żyło nie znając bezrobocia, że żyło w poczuciu bezpieczeństwa socjalnego, że było wolne od troski o przyszłość swoich dzieci.
Przepraszam za to, że na ulicach polskich miast nie było żebraków, że nikt nie słyszał o milionie dzieci rozpoczynających dzień bez śniadania.
Przepraszam za to, że od 1953 roku polscy oficerowie i żołnierze pełnili zaszczytną służbę pod sztandarem ONZ w wielu miejscach świata, rozsławiając imię Polski.
Przepraszam za to, że dzięki państwowemu mecenatowi powstawały arcydzieła filmowe znane na całym świecie, że muzycy polscy, dyrygenci i soliści korzystając z tego mecenatu rozsławiali swoje imię i imię Polski Ludowej.
Przepraszam za to, że układem między PRL a RFN 7 grudnia 1970 roku rozpoczęliśmy budowę przęseł mostu wiodącego do pojednania między Polakami a Niemcami.
Przepraszam za niespotykaną w historii stosunków polsko-rosyjskich inwazję kultury polskiej na bezkresne obszary Związku Radzieckiego.
Przepraszam za plan Rapackiego, który rozsławił Polskę w świecie.
Przepraszam za trwałe istnienie własności chłopskiej ziemi, za to, że w 1983 roku wpisaliśmy do konstytucji trwałość prywatnych rodzinnych gospodarstw.
Przepraszam za ustawę o działalności gospodarczej przyjętej przez Sejm w styczniu 1989 roku otwierającą drogę do gospodarki rynkowej.
Przepraszam za wykształcenie w czasach PRL kadry znakomitych fachowców, świetnych menedżerów.
To jest niepełny rejestr tego, co uznałem za stosowne tu wymienić w ramach przepraszania za PRL. To nie jest rejestr tylko moich win, myślę, że mogę w Waszym imieniu powiedzieć, że jest to rejestr „naszych” win.
Dziejów PRL, podobnie jak dziejów wielu innych państw i narodów, nie da się wtłoczyć w z góry przyjęte schematy. Nie ma takiego państwa, narodu, który rozwija się tylko po linii prostej lub też po ulicach wiecznie oświetlonych zarówno w dzień, jak i w nocy.
Znamy wszystkie słabości, błędy popełnione, zbrodnie, które też tworzą historię PRL.
Znamy tę część naszej przeszłości, tak jak Francuzi znają okrucieństwa rewolucji francuskiej, z której w historii pozostały jednak wartości, na który powołuje się do dziś cywilizowany świat.
Historia PRL to nie tylko tragiczne i dramatyczne wydarzenia, to przede wszystkim ofiarność, poświęcenie, gotowość służenia ojczyźnie, to niezliczona liczba dowodów, że stać nas było na czynienie także dobra i to dobra, które obejmowało swoimi skutkami miliony ludzi.
Wierzyliśmy, że jesteśmy w stanie doskonalić siebie, kraj i państwo. Zachowaliśmy naszą osobowość narodową.
Sowietyzacja Polski to bzdura, jedna z wielu bzdur. Gdyby sowietyzacja rzeczywiście miała miejsce, toby nie było naszej osobowości narodowej, a ona jest i po zniszczeniach drugiej wojny światowej nie tylko została przywrócona, ale i wzmocniona.
Wiele jest atutów przemawiających za tym, by z szacunkiem odnieść się do tego wielkiego dzieła, jakie stworzyło moje pokolenie i pokolenia znacznie młodsze.
To nie znaczy, że nie należy mówić o sprawach złych, ale tak zawsze było i będzie na świecie, że dobro będzie napotykało na zło i nie zawsze dobro będzie zwyciężać. W naszym kraju, patrząc z perspektywy historyka i uczestnika zmagań, jakie dokonywały się w polskiej świadomości narodowej w krajobrazie Polski, trzeba stwierdzić, że mimo tych wszystkich niekorzystnych zjawisk, mimo że byliśmy więźniami dogmatów, doktryn, które się tylko częściowo sprawdzały lub nie sprawdzały w ogóle – wyszliśmy jako budowniczowie państwa, totalnie zniszczonego, obronną ręką.
I chciałoby się, aby nasi następcy docenili to, co zrobiły nasze pokolenia.Dziś przeżywamy okres szczególny, gdzie nie ma, w istocie rzeczy, możliwości dotarcia do umysłów ludzkich, przypomnienia o tych nieprawdopodobnie trudnych i ciężkich czasach narodu, zdziesiątkowanego przez okupację hitlerowską. Kto nie przeżył drugiej wojny światowej nigdy nie zrozumie, czym były pierwsze dni wolności. Nie zrozumie tego dramatu, jaki przeżył naród polski. Wyszliśmy jednak na prostą. Uważam, że nie mamy powodu, by wstydzić się za te lata, za to, co zrobiliśmy.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 20:26, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Przepraszam za tych komunistów, którzy przyjęli granicę zachodnią Polski i walczyli o jej uznanie przez Republikę Federalną Niemiec i całą Europę. |
Co do konieczności uzyskania przez Polskę korzyści terytorialnych na zachodzie ponował konsensus. To, że określone "reakcyjne" siły nawoływały do głosowania 3xNie nie oznaczało bynajmniej brak zgody na tą granicę co raczej brak zgody na krojenie Polski z drugiej strony. Jeśli chodzi o uznanie to niezależnie od barwy politycznej każdy rząd dążyłby do takiego załatwienia tej sprawy. Być może właśnie komuniści dość mocno ją spaprali stąd dziś te Powiernictwa i inne chujemuje.
Cytat: | Przepraszam już trzecie pokolenie Polaków, które gospodarzy na ziemiach nad Odrą i Nysą Łużycką i żyje w bezpiecznych granicach. |
Pewno gdyby w Polsce nie było komunistów żyliby w niebezpiecznych....
Cytat: | Przepraszam za to, że ówczesne pokolenie komunistów z Władysławem Gomułką na czele zrezygnowało z ziem leżących za Bugiem, na których żyło 5 milionów Ukraińców, prawie 2 miliony Białorusinów oraz polska mniejszość – ponad 4 miliony. |
O te dysproporcje postarał się w dużej mierze nasz sojusznik a razem z tymi nic nie wartymi ziemiami puszczono Lwów, Wilno i Grodno - ten pierwszy ponoć na osobistą prośbę Bieruta, bo Stalin był skłonny przyznac go Polsce.
Cytat: | Przepraszam za reformę rolną, o której marzyło kilka pokoleń polskich chłopów. |
Reforma zaczęła się już przed wojną - co prawda wlekła sie niemiłosiernie - bo państwo wtedy starało sie REFORMOWAĆ (a kasa była pusta) a nie jak po wojnie ordynarnie kraść.
Cytat: | Przepraszam za nacjonalizację przemysłu, a ściślej tego, co przetrwało okupację niemieckich faszystów. |
Zupełnie słusznie, że przeprosił - szkoda, że nie oddał tego co skradli.
Cytat: | Przepraszam robotników, że komuniści przywrócili im poczucie godności likwidując klasę kapitalistyczną. |
Zapomniał przeprosić zlikwidowanych...
Cytat: | Przepraszam za bohaterską odbudowę Warszawy i wiele innych miast, za przywrócenie pięknej warszawskiej Starówki, podobnie jak gdańskiej i w wielu innych miastach. |
Pewno gdyby nie komuniści żylibyśmy w gruzach....
Cytat: | Przepraszam za morską granicę Polski, która liczy ponad 500 km.Przepraszam za odbudowanie z pietyzmem pałaców, kościołów, naszych pomników narodowej kultury. |
patrz pkt. pierwszy i poprzedni...
Cytat: | Przepraszam za bezpłatny dostęp młodzieży chłopskiej, robotniczej do gimnazjów, liceów, szkół wyższych. |
Ktoś jednak za to płacił jak i płaci dzisiaj, czyli przprosił za pewną fikcję ale co tam...
Cytat: | Przepraszam za tysiące bibliotek, za tanie książki, za wiejskie i miejskie domy kultury.Przepraszam za likwidację analfabetyzmu. |
Gdyby panował kapitalizm panowałby analfabetzm, ludzie liczyliby na palcach a ksiązki leżałby w klasztorach. W takich Stanach na ten przykład nikt nie umie czytać w Japonni, Wlk. Brytanii też a Noble zgarniaja tylko za łapówki...
Cytat: | Przepraszam za awans cywilizacyjny robotników i chłopów, za powstanie nowej inteligencji. |
A co się stało ze starą?...
Cytat: | Przepraszam za zbudowanie Polski przemysłowo-rolnej. |
Słusznie bo nie bardzo im wyszło...
Cytat: | Przepraszam za masowy exodus z przeludnionej wsi do przemysłu, los ten dotknął kilkanaście milionów ludzi. |
Gdyby nie komunizm zostaliby na wsi i jedli trawę....
Cytat: | Przepraszam twórców, artystów za mecenat państwowy. |
Który zrobił z nich bezwolne tuby propagandowe i roszczeniową zgraję starych tetryków, których nikt nie chce czytać ani oglądać ale co tam skoro czy się stoi czy sie leży...
Cytat: | Przepraszam za to, że dwa pokolenia Polaków żyło nie znając bezrobocia, że żyło w poczuciu bezpieczeństwa socjalnego, że było wolne od troski o przyszłość swoich dzieci. |
wolne od troski wogóle, partia wszysto dała, nawet pupe wycierała, powinien nas przprosić, że nam ich zostawił w spadku...
Cytat: | Przepraszam za to, że na ulicach polskich miast nie było żebraków, że nikt nie słyszał o milionie dzieci rozpoczynających dzień bez śniadania. |
Skoro tak było dobrze to czemu to wszystko dupnęło???
Cytat: | Przepraszam za to, że od 1953 roku polscy oficerowie i żołnierze pełnili zaszczytną służbę pod sztandarem ONZ w wielu miejscach świata, rozsławiając imię Polski. |
Byli i amerykańscy, tureccy, greccy, hinduscy, indonezyjscy, nigeryjscy itp., itd.
Cytat: | Przepraszam za to, że dzięki państwowemu mecenatowi powstawały arcydzieła filmowe znane na całym świecie, że muzycy polscy, dyrygenci i soliści korzystając z tego mecenatu rozsławiali swoje imię i imię Polski Ludowej. |
Są miejsca na świecie gdzie wybitniejsze dzieła powstają dzięki brakowi takiego mecenatu i jest ich nieporównanie więcej niż było w PRLu...
Cytat: | Przepraszam za to, że układem między PRL a RFN 7 grudnia 1970 roku rozpoczęliśmy budowę przęseł mostu wiodącego do pojednania między Polakami a Niemcami. |
Kapitaliści wywołaliby z pewnością III wojnę światową...
Cytat: | Przepraszam za niespotykaną w historii stosunków polsko-rosyjskich inwazję kultury polskiej na bezkresne obszary Związku Radzieckiego. |
wybacz ale nie skomentuję :)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))
Cytat: | Przepraszam za plan Rapackiego, który rozsławił Polskę w świecie. |
A my przepraszamy za stonkę i koklusz...
Cytat: | Przepraszam za trwałe istnienie własności chłopskiej ziemi, za to, że w 1983 roku wpisaliśmy do konstytucji trwałość prywatnych rodzinnych gospodarstw. |
Którą wcześniej wykreślili...
Cytat: | Przepraszam za ustawę o działalności gospodarczej przyjętej przez Sejm w styczniu 1989 roku otwierającą drogę do gospodarki rynkowej. |
Tutaj to i ja skłonię moją łepetynę przed panem Wilczkiem...
Cytat: | Przepraszam za wykształcenie w czasach PRL kadry znakomitych fachowców, świetnych menedżerów. |
Podczas gdy gdzie indziej kształcili samych durniów....
Al w sumię przeprosiny przyjmujemy... :)[/quote]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 21:25, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
W51 skąd , te maniery , wywolywania do tablicy.Moja opinia jak zwykle jest moja opinią.
Każdy ustrój jest dobry , byle miał ludzką twarz. W każdym ustroju o jego wizerunku decydują ludzie.Bliższy mi jest socjalizm , niż kapitalizm , nie w rozumieniu książkowym , które uważam za trochę oderwane od życia. Moim miernikiem jest usytuowanie człowieka w każdej z doktryn.
Do dupy taki socjalizm w których człowiek jest sterowany do rozmiarów „bycia wyuczoną małpą , tańczącą na rozgrzanej blasze „ , do dupy taki kapitalizm w którym człowiek nie jest sobą , jest wyrobnikiem , niewolnikiem „pracy zarobkowej”.Tu i tam uczciwą praca dorobi się garbu na plecach.
Dla mnie przedstawicielem hołoty jest człowiek, który ma w dupie… wszelkie cywilizowane normy myślenia oraz zachowań urągających zasadom zwykłej przyzwoitości...... - tak napisałeś w51.
Zgadzam się z tym choć uważam , że bardzo spłycasz temat. Dodałbym to Twojej wypowiedzi – ……..dla korzyści osobistych lub swojej grupy społecznej , lobbistycznej , ugrupowania politycznego.
Hołota w dzisiejszej Polsce nie powinna kojarzyć się tylko z ludźmi z marginesu społecznego , to nie ci co grzebią w śmietnikach , śpią w schroniskach dla bezdomnych , to nie ci co są bezrobotni , bezdomni , dzisiejsza hołota usytuowała się całkiem gdzie indziej.
Do hołoty np. zaliczyłbym ludzi , którzy świadomie okłamują polskie społeczeństwo , świadomie wyolbrzymiają to co jest negatywne , a przemilczają pozytywy. Hołota to ci co blokują polskie przemiany , co sypią piach w tryby maszyny która zaczyna nabierać właściwych obrotów , to ci co działają na szkodę Polski , jej rozwoju gospodarczego , znaczenia i wizerunku na arenie międzynarodowej.
Z ostatniej chwili : hołota to ci co blokują wprowadzenie w Polsce produkcji biopaliw , to ci o których nagłaśnia i chce wyjaśnień tak krytykowany A.Lepper.
W51 nie żądaj abym kontynuował dalej , bo dojdę do ………….tych co tak chwalą i bronią III RP , bo to najgorszy rodzaj hołoty. Zadowolony !
Hołota ma różne odcienie , można na nią trafić pod wieloma sztandarami : ostatnio modnym purpurowym , chcącym się wybielić albo zróżowieć czerwonym , przypominającym o sobie zielonym ,kolorze khaki chcącym zostać w ukryciu - lobby wojskowego , spod znaków UE i różnych interesików na arenie Brukseli , różnego rodzaju lobby , ostatnio bardzo walczącego o swoje lobby chłopskiego , paliwowego. Hołoty nie brakuje , obrodziła w III RP ponad miarę , bo stworzono jej bardzo podatny grunt.
W51 , aby Cię maksymalnie zadowolić dopowiem, dopóki tej hołocie nie pokażemy jako państwo jej miejsca w szeregu ,dopóty możemy sobie wybić z głowy stawiania zrębów IV RP. Zadowolony !
Janusz.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 22:18, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Sziman, ty się chyba z koniem ( nie mylić z jasnie panujacym ministrem oświaty) na łeb zamienił. Pieprzenie na zasadzie nie bo nie, to tylko pieprzenie. Nie bedę cię przekonywała do racji głoszonych przez MFR - sama z reszta nie przepadam za PRL-em - ale nie jestem na tyle głupia
i ślepa, aby wierzyć w dyrdymały panów polityków dzisiejszej elity, głoszących wszem i wobec, że czasy PRL-u to czarna dziura w historii Polski. Takie gadanie nie wytrzymuje krytyki. Odrzucając polityczną otoczkę PRL, cała reszta miała jak na owe czasy sens. Twoje nie bo nie to zaprzeczenie oczywistym, historycznym faktom. A jakie one były? ano takie, że po pierwsze. Sami nie oddaliśmy się w ręce komunistów, tylko nas sprzedano jak dziwkę do komunistycznego burdelu. A sprzedali nas dzisiejsi i ponoć ówcześni sojusznicy. Jakoś nie słyszę, aby dzisiejsze eluty wystawiały im za to rachunek. Granica wschodnia to też nie nasz pomysł, ale pomysł rodem z czasów kiedy to alianci ustalali granicę według linii brytyjskiego lorda Curzona o imieniu George, która przebiegała mniej więcej jak dzisiejsza nasza wschodnia granica. Mieliśmy tyle do gadania w tej sprawie jak dzisiaj w sprawie dostaw ropy, czy sprzedaży mięsa na rosyjskim rynku. Po drugie analafabetyzm w USA jest znacznie wyższy jak u nas. Jak podaje "Graphic Communication World" z października 2005 r., w USA 58 proc. dorosłej populacji nie przeczytało jakiejkolwiek książki od czasu zakończenia szkoły, 80 proc. nie kupiło książki w ostatnim roku, 70 proc. nie było nawet w księgarni w ciągu ostatnich pięciu lat. Co więcej, 57 proc. nowych książek nigdy nie zostało przeczytanych do końca, a większość czytelników nie doszła dalej niż do 18. strony. I co ty na to? Twoje nie bo nie jest w świetle powyższego G... warte.
Po trzecie, co do rozwoju ekonomicznego i społecznego Niemiec, Japonii i pozostałych krajów, które wymieniasz, to chciałabym ci przypomnieć, że gdyby nie plam Marshala i niebotyczna pomoc finansowa USA, to te kraje dzisiaj by były mniej więcej na tym samym poziomie rozwoju co my. Komunizm jako ideologia, zimna wojna i rywalizacjia światopogladów pozwoliły klasom nizszym tych rozwiniętych państw osiagnąc poziom socjalny, który w prostej linii mozna nazwać socjalistycznym. Gdyby nie socjaliści i komuniści, kapiatliści nie byliby,aż tak spolegliwi, a rządzący nie pozwolilby hołocie z slamsów wybijać się do klasy średniej. O tym trzeba wiedzieć, a nie chlapać ozorem wślad za swoim guru i jemu podobnym. Jesli jednak J.K. nie jest twoim guru, to tym bardziej żle od tobie świadczy. Masz klapki na oczach. A tych z klapkami koniec końców ktoś pogania batem. A tego chyba byś nie chciał. Na koniec przetłumaczenie wspomnień amerykanina dotyczące dzisiejszych czasów w USA. Lektura wielce pouczająca i dająca do myślenia w kontekście naszych dążeń do światłej IV RP. Autorem jest dziennikarz z USA Paul Krugman. Tytuł "Upiorny sen Ameryki".
" Ameryka lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, w której wyrosłem, była społecznością klasy średniej. Wielkie różnice zarobkowe i majątkowe z okresu Złotego Wieku zniknęły. Naturalnie niejeden biznesmen czy spadkobierca żył znacznie lepiej aniżeli przeciętny Amerykanin. Lecz byli oni bogaci inaczej niż zbójeccy baronowie, każący sobie na przełomie wieków budować olbrzymie wille. No i nie byli oni tak liczni. Dni, w których plutokraci odgrywali w społeczności amerykańskiej ważną rolę, zdawały się być passé.
Nasza codzienność dawała nam wrażenie życia w społeczeństwie dość wyrównanym. Gospodarcze dysproporcje nie były szczególnie wyraźne. Zatrudnieni posiadający wyższe wykształcenie - menedżerowie średniego szczebla, nauczyciele, nawet adwokaci - często utrzymywali, że zarabiali mniej niż zorganizowani w związkach zawodowych robotnicy. Za zamożnego uchodził ten, do kogo raz w tygodniu przychodziła sprzątaczka i kto spędzał urlop w Europie. Ale także ci zamożni wysyłali swoje dzieci do szkół publicznych i jak wszyscy inni dojeżdżali do pracy własnym samochodem.
Było to jednak dawno temu. Dzisiaj żyjemy znowu w Złotym Wieku - podobnie ekstrawaganckim jak oryginał. Wille i pałace przeżywają swój comeback. W 1999 roku New York Times Magazine przedstawił portret architekta Thierry Desponta, "eminencję ekscesu", który specjalizuje się w projektowaniu domów dla superbogaczy. Jego kreacje powstają z reguły na powierzchni od 2 000 do 6 000 metrów kwadratowych. Budynki z górnej granicy tej skali są niewiele mniejsze od Białego Domu. Naturalnie powróciły również armie posługaczy. Tak samo jak jachty.
Tylko nieliczni są świadomi tego, jak bardzo w ciągu względnie krótkiego czasu pogłębiła się przepaść między bardzo bogatymi a całą resztą kraju.
Kto zajmuje się tą problematyką, wystawia się na podejrzenie prowadzenia "walki klas" albo "polityki zazdrości". I tylko nieliczni wykazują niekłamaną wolę wzięcia udziału w dyskusji dotyczącej daleko idących następstw wciąż rosnącej społecznej nierówności - następstw ekonomicznych, socjalnych i politycznych.
Jednakże to, co ma dzisiaj miejsce w USA, można zrozumieć tylko wówczas, gdy weźmie się pod uwagę rozmiar, przyczyny i konsekwencje powiększającej się w naszej społeczności w ciągu ostatnich trzech dziesięcioleci nierówności. Kto chce pojąć, dlaczego w Ameryce mimo ekonomicznego sukcesu jest więcej biedoty niż w każdym innym dużym państwie uprzemysłowionym, ten winien przypatrzyć się koncentracji wynagrodzeń na górnych szczeblach.
Nieporządek towarzyszący odejściu Jacka Welcha, jako szefa amerykańskiego koncernu General Electric, miał pewien pozytywny efekt uboczny: pozwolił on wejrzeć w system świadczeń socjalnych, którymi objęte są elity gospodarcze i które zazwyczaj pozostają ukryte przed opinią publiczną. Jak się okazało, Welchowi zagwarantowane zostało prawo dożywotniego korzystania z apartamentu na Manhattanie (włącznie z wyżywieniem, winem i praniem), takoż samo korzystanie z firmowego jeta oraz kilku innych kosztownych przywilejów o wartości co najmniej dwóch milionów dolarów rocznie. Wyprawka ta ukazuje, jak bardzo kierownicy firm oczekują, że traktowani będą niczym królewskie wysokości minionego Ancien Régime. Ze strony finansowej te szczególne świadczenia mogą mieć dla Welcha tylko niewielkie znaczenie. W roku 2000, jego ostatnim kompletnym roku w służbie General Electric, otrzymał on wynagrodzenie w wysokości 123 milionów dolarów.
Ktoś mógłby powiedzić, że nie ma w tym nic nowego, że szefowie amerykańskich koncernów inkasują masę pieniędzy. Ale to jest nowe. Bo choć zawsze byli oni w porównaniu z przeciętnym robotnikiem dobrze opłacani, to jednak zarobku menedżera sprzed trzydziestu lat i dzisiejszego nie da się porównać.
W ciągu minionych trzech dziesięcioleci wynagrodzenia większości obywateli USA wzrosły tylko umiarkowanie: przeciętne roczne wynagrodzenie podniosło się, po uwzględnieniu inflacji, z 32 522 dolarów w roku 1970 do 35 864 dolarów w roku 1999. 10 procent w ciągu 29 lat - postęp, jakkolwiek skromny. Jeśli wierzyć Fortune Magazine, roczne dochody szefów stu największych firm amerykańskich wzrosły jednak z 1,3 miliona dolarów - 39-krotny dochód przeciętnego robotnika - do 37,5 milionów dolarów - więcej niż tysiąckrotny dochód normalnego robotnika.
Ta eksplozja dochodów na szczeblu kierowniczym w ciągu minionych trzydziestu lat jest już sama w sobie zdumiewająca. Ale wskazuje ona tylko na pewną większą zależność: powtórną koncentrację dochodów i zamożności w USA.
Oficjalne pobory wykazują, że wciąż rosnąca część wynagrodzeń trafia do 20 procent rodzin, a wewnątrz tej klasy szczególnie do górnych pięciu procent, podczas gdy rodziny znajdujące się w środku tej skali otrzymują coraz mniej. Takie są fakty. Pomimo to, wielki, suto finansowany przemysł zajmuje się ich negowaniem. Konserwatywne fabryki pomysłów produkują szeregi przeróżnych studiów, które miałyby zdyskredytować owe fakty, metody ich dochodzenia oraz motywy tych statystyków, którzy donoszą jedynie o czymś zupełnie oczywistym. Przed czterema laty Alan Greenspan(któż mógłby poważnie uważać tego człowieka za obiektywnego?)wygłosił mowę podczas konferencji amerykańskiego banku emisyjnego w Jackson Hole. Przemówienie to było jedną wielką próbą zaprzeczenia realnemu wzrostowi nierówności w Ameryce. (przyp. Greenspan - nowojorski doradca finansowy i biznesowy, w latach siedemdziesiątych doradca d/s gospodarczych republikańskich prezydentów. Od 1987 roku szef amerykańskiego banku emisyjnego, uważany za jedną z najbardziej wpływowych osób w USA)
Faktycznie jednak rezultaty studiów, które na serio starają się uzyskać informacje o wyższych poborach, są zastraszające. Niedawno opublikowane badania niezależnej komisji budżetowej amerykańskiego kongresu uwzględniły na przykład dane o podatkach od wynagrodzeń jak i inne źródła, aby uściślić dotychczasowe oszacowania. Okazało się przy tym, że między rokiem 1979 a 1997 dochody netto górnego procentu lepiej zarabiających wzrosły o 157 procent - naprzeciw dziesięciu procentom wynagrodzeń przeciętnych. Jeszcze bardziej otrzeźwiające są wyniki badań przeprowadzonych przez Thomasa Piketty i Emmanuela Saeza z francuskiego Instytutu Badań Cepremap. Piketty i Saez wykorzystują dane wynikające z poboru podatku dochodowego, w celu oszacowania wynagrodzeń ludzi zamożnych, bogatych i bardzo bogatych wstecz aż do roku 1913.
Takie wyliczenia mogą być nader pouczające. W pierwszym rzędzie dostrzegamy, że Amerykę z lat mojej młodości należy uważać nie tyle za trwałą konstrukcję naszego państwa, lecz raczej za interregnum pomiędzy dwoma Złotymi Wiekami. W społeczeństwie amerykańskim przed 1930 rokiem nieliczni superbogacze kontrolowali znakomitą część majątku. Społeczeństwem średnioklasowym staliśmy się dopiero wówczas, gdy w wyniku New Deal prezydenta Franklin´a D. Roosvelta i szczególnie w wyniku Drugiej Wojny Światowej zniknęła koncentracja dochodów. Historycy Claudia Goldin i Robert Margo ochrzcili owo zacieśnienie przepaści dochodowej tamtych lat mianem "Great Compression". Aż do lat siedemdziesiątych dochody były względnie równo podzielone: gwałtowny wzrost zarobków pierwszej powojennej generacji był równomiernie rozłożony na całe społeczeństwo.
Od lat siedemdziesiątych różnice w dochodach stają się jednakże coraz większe. Wielkimi zwycięzcami okazują się superbogacze. Często używanym trikiem, mającym zakwestionować rosnącą nierówność, jest niedokładna interpretacja danych statystycznych. Konserwatywny komentator przyzna na przykład, że coraz większa część dochodu narodowego trafia rzeczywiście do górnych dziesięciu procent podatników, ale następnie może on całkiem spokojnie zwrócić uwagę na to, że już dochody od 81 000 dolarów w górę do tych dziesięciu procent się zaliczają. Mówimy więc tutaj jedynie o przesunięciach w dochodach wewnątrz klasy średniej, czyż nie?
Błąd. W górnych dziesięciu procentach znajduje się bardzo wielu ludzi, których moglibyśmy zaliczyć do klasy średniej. Ale to nie oni są tymi wielkimi zwycięzcami. Na wzroście dochodów zyskał w istocie tylko górny jeden procent z owych dziesieciu procent najlepiej zarabiajacych podatników.
W 1998 roku wszyscy należący do tego jednego procenta zarobili, każdy z nich, więcej niż 230 000 dolarów. Z drugiej strony 60 procent wzrostu dochodów w obrębie owego jednego procenta powędrowało do kieszeni 0,1 procenta, mianowicie do tych, którzy dysponowali dochodami większymi niż 790 000 dolarów. Zaś prawie połowa wzrostu dochodów stanowiła wpływy 13 000 podatników, górnego 0,01 procenta, których dochody wynoszą przynajmniej 3,6 milionów dolarów; przeciętnie dysponowali oni jednak wpływami wielkości 17 milionów dolarów.
Szacunki te pochodzą z roku 1998. Czy od tamtego czasu trend się odwrócił? Z całą pewnością nie. Wszystko wskazuje na to, że górne wynagrodzenia w roku 2000 szybko pięły się w górę. Wprawdzie od tego czasu wysokie dochody wypadały z powodu spadających kursów akcji prawdopodobnie mniej okazale, ale już pobory podatów za rok 2001 wskazują na ponowne pogłębienie się różnicy w dochodach. Ma to przede wszystkim związek ze skutkami recesji na słabo zarabiających.
W efekcie obecnego spadku koniunktury stwierdzimy, że żyjemy w społeczeństwie, w którym nierówność jest większa niż w późnych latach dziewięćdziesiątych.
Nie jest więc w żadnym razie przesadą mówić o drugim Złotym Wieku. Gdy klasa średnia zyskała na znaczeniu, znikać zaczęli budowniczy wielkich willi i posiadacze jachtów. W roku 1970 0,01 procent podatników posiadała 0,7 procent wszystkich dochodów - zarabiali oni więc "tylko" 70 razy więcej niż wynosiło przeciętne wynagrodzenie, suma nie wystarczająca, aby kupić rezydencję albo choćby ją utrzymać. Tymczasem w roku 1998 płynęło już więcej niż trzy procent wszystkich dochodów do 0,01 procenta podatników. Oznacza to, że 13 000 najbogatszych rodzin w Ameryce dysponowało tą samą sumą pieniędzy, jaka przypadała 20 milionom rodzin najuboższych uposażenia tych 13 000 rodzin były ok. 300 razy wyższe od tych, dostępnych przeciętnym rodzinom. A przemiany te w żadnym razie nie osiągnęły jeszcze swego końca.
Gdy w połowie lat dziewięćdziesiątych ekonomiści stwierdzili zmiany w podziale wynagrodzeń, sformułowali oni trzy hipotezy dotyczące przyczyn tego stanu rzeczy.
Teza globalizacyjna łączyła zmieniający się podział wynagrodzeń ze wzrostem światowego handlu, szczególnie ze zwiększającym się importem przerabianych dóbr z krajów tzw. Trzeciego Świata. Teza ta mówi, że robotnicy - ludzie, którzy w czasach mojej młodości zarabiali często tyle samo, co menedżerowie średniego szczebla, absolwenci collegeów - nie stanowili konkurencji dla taniej siły roboczej z Azji. W następstwie tego przeciętne zarobki uległy stagnacji lub nawet obniżeniu, podczas gdy większa część dochodu narodowego trafiła do obywateli z lepszym wykształceniem.
Druga hipoteza widziała powód rosnącej nierówności nie w handlu zagranicznym, lecz w inwestycjach krajowych. Ciągły postęp w sferze technologii informacyjnej miał wedle tego spowodować stymulację zapotrzebowania na wysoko kwalifikowaną siłę roboczą. Coraz lepiej opłacane były dokonania mózgu, coraz tańsza stawała się siła mięśni.
Hipoteza "supergwiazdy" chicagowskiego ekonomisty Sherwina Rosena jest odmianą tezy postępu technologicznego. Rosen argumentuje, że nowoczesne technologie komunikacyjne uczyniły z konkurencyjności rywalizację, której zwycięzcy są hojnie wynagradzani, podczas gdy przegrani otrzymują znacznie mniej. Za klasyczny przykład służy tutaj branża rozrywkowa. Rosen przytacza fakt, że wcześniej setki komediantów zarabiało na skromne życie występując w przeróżnych Live Shows. W erze TV większość z nich musiała zaprzestać wykonywania zawodu, utrzymało się jedynie kilka telewizyjnych supergwiazd.
Zwolennicy tych trzech tez toczyli między sobą zawzięte boje. W ostatnich latach zrodziło się jednakże wśród ekonomistów przypuszczenie, że żadna z nich nie nosi w sobie choćby zaczątka wyjaśnienia omawianego zjawiska.
Globalizacja może wprawdzie po części wytłumaczyć coraz niższe zarobki robotników, ale nie 2,5 tys. procentowy wzrost dochodów na stanowiskach kierowniczych. Postęp technologiczny wyjaśnia być może, dlaczego górne wynagrodzenia rosły w miarę zwiększania się stopnia wykształcenia. Trudno jest to jednakże pogodzić z rosnącą nierównością wśród absolwentów collegeów. Teoria "supergwiazd" sprawdza się na przykładzie Star-Talkmastera Jay Leno, lecz nie wyjaśnia ona, dlaczego tysiące ludzi nie mających żadnego związku z telewizją obrosły w tak oszałamiające bogactwo.
Także Wielka Kompresja, a więc substancjonalnie zmniejszająca się nierówność w okresie New Deal i Drugiej Wojny światowej, jest z pomocą popularnych teorii trudna do zrozumienia.
Podczas wojny Roosevelt wprowadził państwową kontrolę rozwoju wynagrodzeń, w celu wyrównania różnic w dochodach. Lecz jeśli średnioklasowe społeczeństwo byłoby jedynie sztucznym rezultatem działań wojennych, to czy mogłoby ono przetrwać przez kolejne 30 lat?
Tymczasem dzisiaj niektórzy ekonomiści traktują już całkiem poważnie pewną tezę, którą jeszcze nie tak dawno uważali za szaloną. Teza ta podkreśla rolę norm społecznych jako hamulca dla wzrostu społecznej nierówności. Wedle tejże tezy New Deal miał znacznie głębszy wpływ na kształt amerykańskiego społeczeństwa niż jego najgorętsi orędownicy zdolni byli kiedykolwiek przypuszczać. On to ustalił normy względnej równości, jakie przetrwały przez następnych 30 lat.
Od lat siedemdziesiątych normy te tracą coraz bardziej na znaczeniu.
Mogą o tym świadczyć dochody na szczeblach kierowniczych. W latach sześćdziesiątych wielkie amerykańskie przedsiębiorstwa funkcjonowały raczej na zasadzie socjalistycznych republik, nie zaś jako gniazda kapitalistycznego wyzysku; szefowie firm więcej mieli wspólnego z biurokratami, którym na sercu leżało publiczne dobro niż z przemysłowymi baronami.
35 lat później magazyn Fortune pisze: "Wszędzie w Ameryce kadry kierownicze zarabiały na akcjach, podczas gdy ich przedsiębiorstwa schodziły na psy".
Gdy pozostawimy na boku aktualne wykroczenia i zapytamy, jak mogły wzrosnąć względnie skromne dochody wyższego szczebla sprzed 30 lat do dzisiejszych gigantycznych pakietów wynagrodzeniowych, natrafiamy na dwa tory wyjaśnień.
Ten bardziej optymistyczny wyznacza analogię między eksplozją dochodów szefów koncernów a eksplozją dochodów graczy baseballa. Owa analogia polega na tym, że wysoko opłacani szefowie warci są wielkich pieniędzy, ponieważ są oni po prostu właściwymi ludźmi na właściwych stanowiskach. Pogląd bardziej pesymistyczny - który sam uznaję za przekonywający - mówi, że polowanie na talenty spełnia jedynie rolę podrzędną. Wszak wypełnione po brzegi torebki wynagrodzeniowe otrzymywali nazbyt często ludzie, których dokonania były co najwyżej przeciętne. W rzeczywistości wielu ludzi osiąga tak wielkie dochody tylko dlatego, że to oni właśnie mianują członków rad nadzorczych - te zaś ustalają wysokość ich kompensaty. Nie jest to zatem jakaś niewidzialna dłoń rynku, która prowadzi ku owym monumentalnym zarobkom, lecz dyskretne potrząśnięcie rąk w zamkniętych pokojach centrali przedsiębiorstw.
Przed trzydziestu laty kadry kierownicze nie były tak hojnie traktowane, ponieważ obawa przed publicznym oburzeniem utrzymywała wyższe zarobki pod kontrolą. Dzisiaj nikt się już nie oburza. Tak więc eksplozja wynagrodzeń na poziomie kierowniczym odzwierciedla raczej przemianę społeczną niż czysto ekonomiczne siły popytu i podaży.
Lecz jak doszło to tego, że kultura przedsiębiorstw mogła ulec takiej przemianie?
Jedną z przyczyn jest zmiana struktur rynków finansowych. W swej książce, W poszukiwaniu wybawiciela przedsiębiorstw, Rakesz Khurana z Harvard Buisness School, argumentuje jakoby w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych kapitalizm menedżerów zastąpiony miał zostać kapitalizmem inwestorów. Instytucjonalni inwestorzy nie pozwalali już szefom koncernów na wyznaczanie swoich następców ze średniego szczebla firmy. Chcieli oni widzieć na tych stanowiskach heroicznych wodzów, często z zewnątrz, i byli gotowi, wypłacać im ogromne sumy pieniędzy. Khurana ujął to doskonale w podtytule swej książki: Irracjonalne poszukiwanie charyzmatycznych szefów zarządów.
Nowocześni teoretycy managementu nie wierzą jednak, aby było to takie irracjonalne. Od lat osiemdziesiątych coraz mocniej podkreślano znaczenie leadership, czyli osobistego, charyzmatycznego przodownictwa.
Kiedy Lee Iacocca z Chryslera stał się na początku lat osiemdziesiątych bardzo sławny, stanowił ewenement.
Khurana przytacza, że na stronie tytułowej Business Week w roku 1980 znalazł się tylko jeden szef zarządu przedsiębiorstwa. W 1999 było ich już 19. Kiedy zaś dla szefa jakiegoś koncernu było już rzeczą oczywistą, a może nawet konieczną, aby stał się sławny, przychodziło też znacznie łatwiej uczynić go bogatym.
Także ekonomiści przyczynili się do tego, że pobory w wysokościach, jakie wcześniej były nie do pomyślenia, stały się możliwe. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych cała fala akademickich rozpraw usiłowała dowieść, że Gordon Gekko, bohater filmu "Wallstreet" Olivera Stonesa, miał rację: zachłanność jest dobra. Kto pragnie kadry kierowniczej o najwyższej wydajności, musi ich interesy pogodzić z interesami akcjonariuszy, argumentowały owe studia. A to winno z kolei nastąpić poprzez hojne zapewnienie im dostępu do papierów wartościowych oraz ich opcji.
Piketty i Saez proponują, aby na rozwój wynagrodzeń na szczeblach kierowniczych spojrzeć w szerszym kontekście. Zarobki i gaże określane są przez normy społeczne - i to w stopniu znacznie większym aniżeli ekonomiści i zwolennicy wolnego rynku mogliby to sobie wyobrazić. W latach trzydziestych i czterdziestych ustalone zostały normy równości - przede wszystkim przez czynniki polityczne. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych normy te zostały zdemontowane i zastąpione mitem anything goes. Następstwem była eksplozja górnych dochodów.
Mimo wszystko: Ameryka jest wciąż jeszcze najbogatszym z wielkich krajów tego świata, z realnym krajowym produktem brutto, który jest o 20 procent wyższy niż w Kanadzie. Ale: średnia długość życia w USA jest znacznie krótsza aniżeli w Kanadzie, Japonii i w każdym większym państwie zachodnioeuropejskim. My Amerykanie żyjemy przeciętnie nieco krócej niż Grecy. Tymczasem to właśnie dogmat amerykański stwierdzał, że wielka woda niesie jednakowo wszystkie łodzie - że wszyscy zatem korzystają na wzrastającej zamożności. Czyżby nasz rosnący majątek narodowy nie przyczynił się do wysokiego standardu życiowego dla wszystkich Amerykanów?
Odpowiedź brzmi: Nie. Ameryka ma wprawdzie większy dochód na głowę mieszkańca niż wszystkie inne duże państwa przemysłowe, ale jest tak przede wszystkim dlatego, że bogaci są u nas znacznie bardziej bogaci niż gdziekolwiek indziej. My Amerykanie jesteśmy dumni z naszego, może nawet rekordowego, wzrostu gospodarczego. Tyle że w ciągu ostatnich dziesięcioleci niewiele skorzystały na tym wzroście przeciętne rodziny. Średni dochód takiej rodziny podnosił się o 0,5 procent rocznie.
Ponadto statystyki dochodowe niemal wcale nie odzwierciedlają rosnącego ryzyka w świecie pracy, jakim dotknięty jest przeciętny pracownik. Kiedy koncern samochodowy General Motors znany był jeszcze jako Generous Motors, większość zatrudnionych współpracowników nie musiała obawiać się o utratę pracy. Wiedzieli, że firma zwolniłaby ich jedynie w ekstremalnym przypadku. Wielu miało umowy, które gwarantowały im ubezpieczenia lekarskie, nawet w przypadku zwolnienia z pracy. Ich pensje nie były uzależnione od rynku papierów wartościowych. Teraz wypowiedzenia stały się zwyczajną rzeczą nawet w renomowanych przedsiębiorstwach.
Miliony ludzi doświadczyły, że zakładowy fundusz emerytalny wcale nie musi gwarantować w przyszłości wygodnej renty.
Niektórzy mogą ten argument skontrować twierdzeniem, że amerykański system przy całej tej nierówności zapewnia ogólnie wyższe zarobki. Tzn. że nie tylko bogacze są u nas bogatsi niż gdzie indziej, lecz że również typowej, przeciętnej rodzinie amerykańskiej powodzi się lepiej niż ludziom w innych krajach, ba, nawet nasi biedni mają lepiej.
Nie odpowiada to jednak prawdzie. Widać to na przykładzie Szwecji, największego bete noire konserwatystów. Przeciętna długość życia w Szwecji wynosi o trzy lata więcej niż w USA. Umieralność dzieci jest o połowę niższa, a analfabetyzm znacznie mniej rozpowszechniony niż w Ameryce.
Wprawdzie Szwecja wykazuje się niższym przeciętnym dochodem aniżeli USA, ale dzieje się tak znów przede wszystkim dlatego, że nasi bogacze są znacznie bogatsi. Natomiast normalnej szwedzkiej rodzinie powodzi się lepiej niż podobnej rodzinie amerykańskiej: dochody są wyższe, zaś wyższe obciążenie podatkowe relatywizowane jest poprzez publiczny system opieki zdrowotnej oraz lepsze służby publiczne. I nawet szwedzkie rodziny zaliczane do 10 procent najuboższych, dysponują wpływami o 60 procent wyższymi niż analogiczne rodziny amerykańskie. W połowie lat dziewięćdziesiątych tylko 6 procent wszystkich Szwedów musiało przeżyć za 11 dolarów na dzień. W USA liczba takich ludzi stanowiła 14 procent.
Porównanie to ukazuje: nawet jeśli wielką nierówność w USA postrzegać jako cenę, jaką płacimy za naszą wielką siłę gospodarczą, nie jest rzeczą zrozumiałą samą przez się, że ostateczny rezultat jest owej ceny wart. Albowiem nierówność w USA osiągnęła poziom kontraproduktywny.
Weźmy na przykład nadzwyczaj wysokie gaże dzisiejszych czołowych menedżerów. Czy są one dla gospodarki korzystne? Po pęknięciu spekulacyjnej bańki okazuje się, że my wszyscy musimy dźwigać ciężar tych pokaźnych wynagrodzeniowych pakietów. Prawdopodobnie akcjonariusze i społeczeństwo musieli zapłacić cenę znacznie przewyższającą sumy pieniędzy, jakie zostały wypłacone menedżerom.
Ekonomiści zajmujący się przestępstwami gospodarczymi zapewniają, że przestępstwa są nieefektywne - w tym sensie, że samo przestępstwo kosztuje gospodarkę więcej niż to, co zostało ukradzione. Przestępstwa odprowadzają energię i środki od tego, co pożyteczne: przestępcy wykorzystują swój czas na kradzieże, zamiast na produkcję, natomiast potencjalne ofiary tracą go na ochronę własnego mienia. Dotyczy to również przestępstw gospodarczych. Menedżerowie, którzy całe dnie spędzają na wypychaniu sobie kieszeni pieniędzmi akcjonariuszy, nie znajdują już czasu na wykonywanie swoich właściwych zadań (wystarczy pomyśleć tutaj o Enron, WorldCom, Tyco, Global Crossing, Adelphia).
Główny argument systemu, w którym tylko nieliczni ludzie stają się bogaci, był zawsze ten sam: perspektywa bogactwa stanowi bodziec dla wydajności. Tylko że: dla jakiej wydajności? Im więcej wiadomo o tym, co dzieje się w amerykańskich firmach, tym mniej oczywistym jest, czy owe bodźce skłaniają menedżerów do wydajności w interesie nas wszystkich.
IV. Nierówność a polityka
We wrześniu miała miejsce w senacie debata na temat propozycji, aby na obywateli USA, którzy, w celu uniknięcia płacenia podatków w naszym kraju, przenoszą swoje miejsce zamieszkania za granicę, nałożyć jednorazową taksę od kapitału. Senator Phil Gramm grzmiał przeciw temu: propozycja ta pochodzi "bezpośrednio z nazistowskich Niemiec". Dosyć mocne słowa, ale nie bardziej mocne niż metafora, jakiej użył Daniel Mitchel z Heritage Foundation w artykule dla Washington Post, aby scharakteryzować projekt ustawy, mającej utrudnić przedsiębiorstwom przenoszenie siedziby firmy z powodów podatkowych. Porównał on takie postępowanie z haniebnym dekretem Trybunału Konstytucyjnego z roku 1857, który nakazywał północnym Stanom Federalnym odstawianie zbiegłych niewolników z powrotem do stanów południowych.
Podobne wypowiedzi są indykatorami znacznie większych przemian w polityce amerykańskiej. Po pierwsze nasi politycy są coraz mniej skłonni, nałożyć na siebie choćby pozór umiarkowania. Po drugie zaś skłaniają się oni coraz bardziej ku służbie w interesie zamożnych. I mam tutaj na myśli naprawdę zamożnych, a nie tylko tych, którym finansowo dobrze się powodzi. Tylko ten, kto dysponuje majątkiem netto o wielkości kilku milionów dolarów, mógłby uznać za konieczne, wzięcie pod uwagę ucieczki podatkowej.
W zasadzie można byłoby oczekiwać, że politycy zareagują na pogłębiającą się zarobkową przepaść w ten sposób, że zaproponują wyciągnięcie pieniędzy z kieszeni bogaczy. Prawdopodobnie pozyskałoby to nawet głosy wyborców. Tymczasem na polityce gospodarczej korzystają przede wszystkim zamożni. Najważniejsze ulgi podatkowe ostatnich 25 lat, za Reagana w latach osiemdziesiątych i teraz za Busha, miały wszystkie to samo zwichnięcie: faworyzowały tych i tak już dosyć bogatych.
Najcelniejszym przykładem tego, jak polityka coraz bardziej faworyzuje zamożnych, jest żądanie zniesienia podatku spadkowego. Podatkiem tym dotknięci są przede wszystkim bogacze. W roku 1999 opodatkowanych zostało jedynie dwa procent wszystkich spadków, a połowa poborów podatkowych pochodziła od 3 300 gospodarstw domowych - zatem od tylko 0,16 procenta wszystkich amerykańskich gospodarstw domowych, których mienie warte było przeciętnie 20 milionów dolarów. 467 spadkobierców, których mienie przekraczało wartość 20 milionów dolarów, zapłaciło jedną czwartą tego podatku.
W zasadzie można byłoby oczekiwać, że podatek, którym dotkniętych jest tak niewielu ludzi, ale który przynosi duże dochody, byłby politycznie popularny. Ponadto taki podatek mógłby przyczynić się do wsparcia demokratycznych wartości, ponieważ ograniczyłby bogaczom możność tworzenia dynastii. Skąd zatem nacisk, aby ten podatek znieść, i dlaczego ta ulga podatkowa była newralgicznym punktem reformy podatkowej George'a W. Bush'a?
Odpowiedź staje się prosta, gdy spojrzy się na to, komu zniesienie tego podatku przynosi korzyść. Wszak niewielu tylko zyskałoby na zniesieniu podatku spadkowego. Ale ci nieliczni mają masę pieniędzy, zaś w życiu zawodowym kontrolują przeważnie jeszcze więcej. Dokładnie ten rodzaj ludzi przyciąga na siebie uwagę polityków, którzy wciąż szukają sponsorów dla swoich kampanii wyborczych.
Ale oto także szersza opinia publiczna została przekonana, że podatek spadkowy jest czymś złym. Kto tak myśli, jest zazwyczaj przekonany, że ciężar tego podatku spada na małe przedsiębiorstwa i rodziny - co po prostu nie jest prawdą. Te błędne wyobrażenia były celowo podtrzymywane - choćby przez Heritage Foundation. Ta z kolei utworzona została przez bogate rodziny.
Konserwatywne poglądy, które przeciwstawiają się opodatkowaniu bogatych, nieprzypadkowo są tak rozpowszechnione. Za pieniądze można kupić nie tylko bezpośrednie wpływy, lecz także można ich użyć, aby zmienić publiczne postrzeganie. Liberalne ugrupowanie People for the American Way opublikowało sprawozdanie noszące tytuł "Kupić ruch". Ukazuje w nim, jak konserwatywne fundacje oddają do dyspozycji fabryk pomysłów oraz mediów ogromne sumy pieniędzy, w celu uzyskania posłuchu dla swoich zamierzeń.
V. Plutokracja?
Bogaci mogliby, ponieważ ich majątek wciąż rośnie, oprócz dóbr materialnych i usług, kupować także inne rzeczy. Za pieniądze da się kupić wpływy polityczne, a jeśli zręcznie się do tego zabrać, to nawet poparcie w kręgach intelektualnych. Rosnące różnice w zarobkach doprowadziły więc w USA nie do tego, że lewicowcy podnieśli wielki wrzask i chcą dobrać się bogaczom do skóry; powstał natomiast pewien ruch, który chce pozostawić zamożnym jak najwięcej z ich dochodów oraz ułatwić im dziedziczenie wielkich majątków.
Podwyższa to prawdopodobieństwo wciąż wzmacniającego się procesu: podczas gdy przepaść między bogatymi a biednymi wciąż się powiększa, polityka gospodarcza troszczy się w coraz większym stopniu o interesy elity. Jednocześnie na cele publiczne, przede wszystkim na szkoły, nie ma prawie wcale pieniędzy.
W 1924 roku wille na północnym wybrzeżu Long Island promieniowały swym pełnym blaskiem, tak samo jak polityczna siła klasy, do której należały. Kiedy gubernator Nowego Jorku, Al Smith, zaproponował, aby na ich miejscu powstały parki rekreacyjne, wystawił się na zagorzałe protesty. Posiadacz willi, "cukrowy sułtan" Horace Havemeyer, nakreślił zastraszający scenariusz: wybrzeżem północnym "zawładnie miejski motłoch". - "Motłoch?", odpowiedział Smith, "Pan mówi o mnie". W końcu nowojorczycy otrzymali swoje parki, ale o mały włos kilkuset bogatym rodzinom udałoby się zakwestionować potrzeby nowojorskiej klasy średniej.
Te czasy minęły. Doprawdy? Różnice w zarobkach są znowu tak wielkie, jak w latach dwudziestych. Odziedziczony majątek nie odgrywa jeszcze żadnej znaczącej roli, ale z czasem - i wraz ze zniesieniem podatku spadkowego - wyhodujemy sobie elitę spadkobierców, których od normalnych Amerykanów dzieliło będzie tak wiele, jak niegdyś starego Horace'a Havemeyer'a. No i ta nowa elita posiadać będzie - zupełnie jak tamta stara - ogromną polityczną władzę.
Kevin Philipps zamyka swą książkę "Zamożność i demokracja" ostrzeżeniem: "Jeśli nie odnowimy demokracji i nie pobudzimy polityki znowu do życia, dobrobyt scementuje nowy, mniej demokratyczny reżim - plutokrację". Szacunek ekstremalny. Ale żyjemy też w ekstremalnych czasach.
Nazbyt jestem pesymistą? Nawet moi liberalni przyjaciele mówią mi, że nie powinienem się martwić, system nasz jest elastyczny, klasa średnia się utrzyma. Mam nadzieję, że racja będzie po ich stronie. Nasz optymizm, że naród nasz zawsze w końcu odnajdzie swoją drogę, ma swoje korzenie w naszej przeszłości - w tej przeszłości, kiedy Ameryka była społeczeństwem średnioklasowym. Ale wtedy także ten kraj był inny.
artykuł ukazał się 20 października 2002 w New York Times Magazine ".
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 22:58, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Kaczor -powiedział głupstwo ,ale i Wy nie macie racji ,spójżcie na to z dystansem-ustroje nigdy nie są tworzone by masom było wygodnie ,ustroje są tworzone by było wygodnie tym co rządzą .
Ustroje na ogół ,albo wogóle nie są obalane -one bankrutują .
Z punktu widzenia tzw hołoty dla nich to bez róznicy ,jak ustruj się nazywa i tak zawsze pod górkę i tylko w przysłowiach im w socjaliźmie żyło się lepiej-bieda jest zawsze ta sama.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 0:12, 07 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Ahron napisał: |
Ustroje na ogół ,albo wogóle nie są obalane -one bankrutują .
|
Albo po prostu przeżywają się. Swoista ewolucja, z jej ślepymi zaułkami, odrzucaniem tego, co jest dla rozwoju form państwowości, dla społeczeństwa niekorzystne. Poszukiwaniem form korzystniejszych.
Nie zgodzę się z Ahronem, że są tworzone po to, by było wygodnie tym, co rządzą. Ale ci, którym udaje się uzyskać władzę, starają się uczynić ją swoim wygodnym narzędziem.
Położyliście nacisk na "socjalistyczna", podczas kiedy ja bym go dała na "hołota". Na ładunek pogardy dla człowieka, jaki nam zaprezentował aktualny premier naszego państwa. Sprawujący swój urząd dla dobra wszystkich, w tym i dla tych właśnie, których nazywa "hołotą" i z ich woli. Bardziej z ich, niż tych wykształconych, kulturalnych lub majętnych.
Nie jest to pierwszy raz w tej rodzinie, nawiązując do pamiętnego spieprzaj, dziadu. Wygląda na to, że ta pogarda to ich norma . W ustroju demokratycznym szokuje.
Pozdrawiam, Jaga
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Śro 19:53, 07 Mar 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|