|
POLITYKA 2o Twoje zdanie o...
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 7:36, 31 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
ZULU , LYSY , WOJSKOWY ZAPISZCIE SIE DO TEJ ZASLUZONEJ EKIPY !!!
Kwaśniewski potrzebny lewicy od zaraz!!!
Liderzy LiD chcą, by Aleksander Kwaśniewski wyraźnie zadeklarował, że wraca do polityki. Oczekują decyzji byłego prezydenta w najbliższą niedzielę. Kwaśniewski będzie wtedy na konwencji SLD, a potem na imprezie organizowanej przez Partię Demokratyczną - pisze DZIENNIK.
Aleksander Kwaśniewski niedawno poparł Ruch na rzecz Demokracji, obiecał też poparcie dla Lewicy i Demokratów. Jednak jego oficjalna aktywność ograniczyła się do słownych deklaracji. Liderom LiD to nie wystarcza, tym bardziej że pojawiały się głosy, że Kwaśniewski planuje stworzyć własną partię. Były prezydent choć wielokrotnie tę informację dementował, musi teraz udowodnić, że jego poparcie dla LiD jest autentyczne. A będzie do tego okazja już w niedzielę. I to dwukrotnie.
W południe, podczas drugiego dnia konwencji krajowej SLD, prócz działaczy Sojuszu w siedzibie partii przy ul. Rozbrat pojawić się mają m.in. szef PD Janusz Onyszkiewicz i szef SdPl Marek Borowski. Będzie też Kwaśniewski. Część działaczy widzi w byłym prezydencie szansę na zdobycie nowego elektoratu.
"Są ogromne oczekiwania związane ze wsparciem Kwaśniewskiego. To będzie dowód na to, że koalicja LiD się cementuje" - przyznaje europoseł SLD Andrzej Szejna. I dodaje: "To, że Kwaśniewski poparł naszą koalicję, uważam za ogromny sukces. Jest to ogromne wyróżnienie naszego frontu politycznego".
Współpraca byłego prezydenta z LiD jako całością wydaje się naturalna. Ale już sam SLD patrzy o wiele bardziej w lewo niż były prezydent. "Nie wiemy, jaki jest stosunek Kwaśniewskiego do SLD" - mówi DZIENNIKOWI jeden z polityków Sojuszu.
"Bo jego stosunek do LiD jest już jasny. Ale nie wiem, czy i jak on chce osiągnąć jakiś konsensus programowy między LiD i SLD. Czy zamierza w ogóle przedstawić plan działania dla lewicy i dla SLD" - dodaje. Wątpliwości ma Izabela Jaruga-Nowacka. "Liderzy Sojuszu za każdym razem powtarzają, że zaangażowanie Kwaśniewskiego jest pożądane. Ale jak na razie Kwaśniewski mówił o obronie demokracji. Nie powiedział jednak ani słowa na przykład o sprawach społecznych" - mówi posłanka Sojuszu.
Posłowie wątpią też w to, że Kwaśniewski pomoże Sojuszowi, spotykając się np. z Andrzejem Olechowskim z PO, europosłem Pawłem Piskorskim czy byłym prezydentem Lechem Wałęsą. - Zamiast brać przykład z PiS i wychodzić w teren do ludzi, rozmawiać, prowadzone są jakieś salonowe zabawy - kręci głową jeden z posłów SLD. - A na salonach nie zdobywa się głosów! - podkreśla.
Były prezydent będzie miał prawdopodobnie duży wpływ na układanie przyszłych list wyborczych. - Ludzie skupieni wokół Kwaśniewskiego wejdą na listy LiD. A to będzie pewnie oznaczać weryfikację SLD i kolejną wymianę kadr - uważa jeden z posłów SLD.
Zdaniem części posłów Kwaśniewskiego powinien się też obawiać Wojciech Olejniczak. Do tej pory to szef Sojuszu budował LiD i stał na jego czele."Kwaśniewski po to poparł LiD, aby nim zarządzać" - mówi polityk SLD.
Choć oficjalnie wszyscy się cieszą, bo Kwaśniewski ma bardzo duże zaufanie i poparcie społeczne, to - już w nieoficjalnych rozmowach - przyznają, że boją się niepowodzenia. "Jeśli Kwaśniewski polegnie, wtedy dla nas będzie to klęska totalna" - ocenia polityk SLD.
Z drugiej strony dla SLD nowa partia Kwaśniewskiego to najczarniejszy scenariusz. "Co się stanie z lewicą, jak Kwaśniewski stworzy nową partię? SLD na taki scenariusz nie ma żadnej koncepcji" - przyznaje inny działacz Sojuszu.
Obecność byłego prezydenta w niedzielę na Rozbrat ma te wszystkie wątpliwości rozwiać. "Po to zaprosiliśmy Kwaśniewskiego na konwencję, aby uspokoić nastroje. Kwaśniewski nie oznacza dla SLD żadnego zagrożenia, nie jest dla nas konkurencją. On ma powiedzieć, że jest z nami" - zdradza nam jeden z czołowych polityków SLD.
Kwaśniewski będzie także poprawiał nastroje członków Partii Demokratycznej. W niedzielę o 16 rozpocznie się impreza "Dzień Demokracji", zorganizowana w rocznicę wyborów 4 czerwca 1989 roku, symbolicznej daty powstania III RP. Ma się na niej pojawić były prezydent w otoczeniu ludzi kultury oraz polityków - m.in. Bronisława Geremka, Janusza Onyszkiewicza, a może nawet Lecha Wałęsy.
Kamila Wronowska
dziennik.pl
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 8:19, 31 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Ludzie z "Firmy"!!!!!!!!!!!!!!
Jak byli funkcjonariusze SB odnaleźli się po 1989 roku!!!!
Czuli się bezkarni, mieli pieniądze, przydatne informacje i znajomości. W połączeniu z inteligencją, dawało im to kapitał startowy w nowej rzeczywistości.
W połowie 1989 r. w SB pracowało prawie 25 tys. ludzi. Po paru miesiącach jej szeregi stopniały do 7 tys. osób. Nie był to efekt "czystek". 18 tys. esbeków rozpłynęło się w strukturze MSW, np. ukryli się w pionach milicyjnych. Kiedy w 1989 r. rozpoczęto weryfikację, objęto nią etatowych pracowników SB oraz część tych przeniesionych w ostatniej chwili do innych pionów MSW. Weryfikacji poddano 14 tys. osób, z czego 3,5 tys. zweryfikowano negatywnie.
– Czuć było opór materii – wspomina Jacek Smagowicz, członek komisji weryfikującej esbeków w Krakowie. – Dostawaliśmy np. z archiwów teczki personalne w szczątkowej postaci. Nie było ani jednego zdjęcia osób, z którymi mieliśmy rozmawiać. Ktoś je wypinał z akt. Usłyszeliśmy, że w archiwach są akta operacyjne tylko do 1956 r., a późniejsze zniszczono. Okazało się, że to kłamstwo. Ciekawostka: akta dostarczał nam Tadeusz Sułkowski, wcześniej oficer wydziału SB do walki z Kościołem, sam również podlegający weryfikacji.
Smagowiczowi zacierają się twarze esbeków. Ale pamięta, że większość była pewna siebie i przed komisją stawała z przekonaniem, iż procedura jest kolejną formalnością w ich karierze zawodowej.
"Chcę służyć nowej Polsce równie gorliwie jak dotychczas" – pisała w odwołaniu Barbara Szydłowska z Wydziału IV, zajmującego się inwigilacją Kościoła. Szydłowska brała udział m.in. w najściu na mieszkanie ks. Andrzeja Bardeckiego, gdzie funkcjonariusze podrzucili sfałszowane pamiętniki Karola Wojtyły. Prowokacja, zorganizowana przez Grzegorza Piotrowskiego, miała skompromitować Papieża.
Dziś Szydłowska jest emerytką, uczy tańca; jej mąż, również były oficer SB, pracuje na UJ.
PRL, moja ojczyzna
Na negatywne opinie komisji weryfikacyjnej reagowali zdumieniem. Nieliczni przed komisją nie stawili się w ogóle. Był wśród nich Mariusz Maksuris. Rozpracowywał m.in. ruch "Wolność i Pokój", inwigilował Jana Rokitę. Tak po latach wspominał go Bogdan Klich, dziś eurodeputowany, wtedy działacz WiP-u: "On był kolegą z klasy Bartka Sienkiewicza i znajomym ze szkoły mojej żony; cała trójka chodziła do tego samego liceum. To bardzo interesująca postać; facet konstrukcją psychiczną i moralną był szalenie podobny do Grzegorza Piotrowskiego, mordercy księdza Popiełuszki. Był wybitnie nadgorliwy".
Krępy, smagły, syn wysoko postawionego greckiego komunisty przygarniętego w okresie stalinowskim przez PRL. Po 1990 r. właściciel firmy ochroniarskiej, wywiadowni gospodarczej i hurtowni artykułów rolnych. Prowadzi interesy na Bałkanach. Skazany za współudział w zamachu bombowym na hurtownię cytrusów pod Krakowem, odsiedział 2 lata. Twierdzi, że został wrobiony z powodów politycznych, że to zemsta "przechrztów": byłych kolegów, dziś pracujących w policji. – Przed kim miałem stawać? Przed jaką komisją? Z czego się spowiadać i czego się wstydzić? – pyta po latach. – To byłoby poniżej mojej godności funkcjonariusza SB. Jestem prawdziwym esbekiem i jestem z tego dumny.
Na dowód przywiązania do służby Maksuris prezentuje zawieszony na szyi okrągły medalion, przypominający odznakę "Cichociemnych": na medalionie pikujący orzeł, po bokach litery "SB".
Przed komisją nie stanął też Andrzej Lipiński, przez lata pracownik krakowskiej "Czwórki". W latach 80. miał zostać wyrzucony z SB: podczas popijawy w lokalu konspiracyjnym pokłócił się z innym oficerem i oddał w jego kierunku serię strzałów. Niecelną. Przed wyrzuceniem uratowała go przeszłość ojca: oficera KBW i współpracownika NKWD. Taki argument w odwołaniu zmiękczył serca przełożonych.
Po odejściu w 1990 r. pracował m.in. w krakowskiej straży miejskiej, zatrudniony tam przez jej szefa Eugeniusza Kocha (jak dziś wiadomo, tajnego współpracownika SB). W 1991 r., przed papieską pielgrzymką, UOP prowadził przeciw Lipińskiemu śledztwo o próbę organizowania zamachu na Jana Pawła II. Do sprawy sądowej nie doszło.
Jego pasją jest dziś historia najnowsza. Biurko w jego mieszkaniu zapełniają sterty książek wydawanych przez IPN. – Moją ojczyzną jest Polska Rzeczpospolita Ludowa – twierdzi do dziś, pytany, dlaczego nie poddał się wówczas weryfikacji. – Przysięgę ode mnie odbierał minister generał Kiszczak i tylko on może mnie z niej zwolnić.
O innym negatywnie zweryfikowanym funkcjonariuszu SB, Kazimierzu Aleksanderku zrobiło się głośno niedawno. Jesienią 2005 r. na jaw wyszły szczegóły dwukrotnego pobicia w 1985 r. przez nieznanych sprawców związanego z "Solidarnością" ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego.
Aleksanderek był wówczas wiceszefem krakowskiej "Czwórki", tj. Wydziału IV, zajmującego się Kościołem. Nie wiadomo, czy uczestniczył w przygotowaniu akcji. On sam zaprzecza. W służbie raczej zaliczany do "gołębi" niż "jastrzębi". Połowę życia zawodowego spędził w Rzymie. Jak sam twierdzi, brał udział we wspólnych z KGB operacjach na terenie Watykanu.
Aleksanderek po 1989 r. miał miękkie lądowanie. Jest dziś spokojnym emerytem służb mundurowych oraz przedsiębiorcą. Zajmuje się doradztwem finansowym, prowadzi hurtownię materiałów. Mieszka w olbrzymiej willi pod Krakowem, ponad 500 m kw. Twierdzi, że z domem przeinwestował: zimą kilkutysięczna emerytura starcza mu zaledwie na ogrzewanie i opłaty. Sympatyczny. Brat-łata. Jowialny, szybko wchodzi w zażyły kontakt z rozmówcą. Lubi podkreślać swoje związki z Kościołem.
Aleksanderek ma też drugą twarz. Kiedy dziennikarze zbyt szczegółowo wypytują o jego przeszłość, potrafi zadzwonić i zwyzywać. Ostatnio o tym, że potrafi mocno zareagować, przekonali się paparazzi dziennika "Fakt", którzy próbowali sfotografować jeden dzień z jego życia. Mimo że gazeta wysłała największych fachowców, Aleksanderek błyskawicznie zgubił "ogon". Co więcej, po chwili za dziennikarzami zaczął krążyć wypakowany dobrze zbudowanymi mężczyznami nissan patrol.
"Jestem dumny"
Zupełnie inną drogą po negatywnej weryfikacji poszedł Aleksander Mleczko, uważany za jednego z najinteligentniejszych oficerów w krakowskiej SB lat 80.
Ten urodzony w 1952 r. syn tramwajarza z krakowskiego Kazimierza, ma niezwykle skomplikowany życiorys. W 1982 r. dowodził kilkuosobowym patrolem SB, którego uczestnik zastrzelił Bogdana Włosika,
20-letniego ucznia technikum nowohuckiego kombinatu. Strzały padły z dala od miejsca jakichkolwiek demonstracji, a informacje o obronie własnej przed atakującym tłumem były wymysłem PRL-owskiej propagandy. Zabójca (skazany po 1989 r.) zameldował tego dnia Mleczce, że bierze na akcję broń z ostrą amunicją, nie spotkało się to jednak z reakcją dowódcy.
W szczycie kariery oficerskiej Mleczko doszedł do rangi wiceszefa "Piątki", czyli sekcji zajmującej się ochroną przemysłu i zwalczaniem struktur zakładowych "Solidarności". Sprawny, dwa metry wzrostu, silny i zaufany, ochraniał olimpiadę w Moskwie. Kontakty w ZSRR były zresztą główną przyczyną, dla której nie znalazł miejsca w UOP: jeszcze w końcówce 1988 r. dostąpił zaszczytu przeszkolenia w moskiewskiej Wyższej Szkole Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego, kuźni kadr KGB.
Mleczko znakomicie wywiązywał się z zadań ambitniejszych niż fizyczna ochrona olimpijczyków – był analitykiem. Jego oceny sytuacji społecznej w Krakowie i plany operacyjne akcji milicyjnych przeciw demonstracjom trafiały bezpośrednio na biurko gen. Kiszczaka i cieszyły się dużym uznaniem. Pisał dobrze, z polotem, w teksty wplatał dowcipy polityczne krążące wśród krakowian. Co ważne: zachowywał wyraźny krytycyzm wobec planów swoich kolegów, uznając często metody siłowe za nieskuteczne. Odradzał m.in. wyraźnie zdobywanie szturmem strajkującego w 1988 r. nowohuckiego kombinatu.
Mleczko należał do tej większości, która negatywną weryfikację potraktowała z oburzeniem. W odwołaniu pisał m.in.: "Z szeregu dokumentów do dzisiaj jestem dumny, gdyż zawarta w nich treść i wnioski w perspektywie czasu uzyskały realne potwierdzenie. (...) Spoglądając na swoją przeszłość polityczną również nie widzę powodów do szczególnego zażenowania. (...) Przez całe swoje dorosłe życie udało mi się nie skłamać. Również teraz nie zamierzam poniżać się kłamstwem, że nigdy nie uczestniczyłem w działaniach zwalczających opozycję. Uczestniczyłem, bo takie było wówczas prawo, i takie moje obowiązki". Kokieteryjnie podkreślał swój krytyczny stosunek do przełożonych: "Urozmaicenie mojego życia zawodowego wynikało z faktu mówienia wprost tego, co myślę".
200 tysięcy wizyt
Po 1990 r. Mleczko przeszedł, jak powiedziano, długą drogę. Najpierw kierował ochroną krakowskiego hotelu "Forum", w którego nocnym klubie "Szalony Smok" kwitło wówczas życie gangsterskie. Stamtąd trafił do Pierwszego Komercyjnego Banku SA w Lublinie, najpierw w oddziale w Krakowie, następnie w centrali. Po banku Bogatina pracował w Banku Społem.
Kluczem do dużej kariery okazała się dla niego praca w Urzędzie Kontroli Skarbowej w Katowicach. Został w nim zastępcą dyrektora. Na centralnych szczeblach władzy pojawił się za rządów SLD, gdy wiceministrem finansów był (wywodzący się z SB) Wiesław Ciesielski. Mleczko, nieznający żadnego zachodniego języka, został p.o. wicedyrektora Biura Międzynarodowych Relacji Skarbowych, następnie organizował policję skarbową. Po upadku rządu Belki wrócił do Katowic na stanowisko w UKS. Odwołany za rządów PiS, zyskał nieoczekiwane poparcie od... śląskich parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości. Wbrew stanowisku władz partii, śląscy senatorowie składali interpelacje w sprawie odwołania szefostwa katowickiego UKS-u.
Pracując w skarbówce, napisał (uznane za fachowe) opracowania, np. "System ochrony publicznych środków wspólnotowych w UE i Rzeczypospolitej Polskiej".
Jego ostatnie wcielenie to internetowy blog, na którym prowadził swoje wspomnienia. Ale, jak się zdaje, wirtualna rzeczywistość przerosła Mleczkę: w komentarzach zaczęły pojawiać się nazwiska jego współpracowników i niewygodne szczegóły. Po tym, jak sprawę nagłośnił "Nasz Dziennik", ilość wejść na stronę internetową skoczyła lawinowo do 200 tys. wizyt. Mleczko najpierw zaczął usuwać część komentarzy, w końcu zamknął bloga. Swoje wspomnienia wydał w formie broszury, którą rozesłał do przyjaciół. Po czym zniknął. Z dziennikarzami nie chce się spotykać.
"Sprawdzone chłopaki"
Odeszli ze służb, znaleźli zatrudnienie, część zaraz stanęła na nogi. Ci, których nie zjadł zbyt wcześnie alkoholizm (choroba zawodowa funkcjonariuszy SB), nie mają specjalnych powodów do narzekania. Można nawet zaryzykować tezę, że większość dzisiejszych 50- i 60-latków, którzy swą karierę związali z SB, poradzi sobie bez wysokich emerytur. Dodatkowe źródła dochodu mają zapewnione od lat.
Nie da się przekonująco udowodnić tezy, że pracownicy dawnych służb specjalnych są po 1989 r. siłą sterującą zza kulis życiem kraju. Nawet znając dziedziny, w których pojawiają się nazwiska byłych oficerów: policja; służby specjalne; bankowość (zarówno ochrona, systemy zabezpieczeń i kontroli wewnętrznej, jak i szczebel kierowniczy); agencje ochroniarskie; administracja państwowa; budowa autostrad; interesy w egzotycznych krajach; kancelarie urzędników państwowych; pozyskiwanie funduszy unijnych; izba skarbowa; związki i towarzystwa sportowe; ośrodki szkolenia kierowców; piłka nożna i koszykówka; przestępczość zorganizowana.
Żelaznych dowodów na istnienie "sieci" byłych funkcjonariuszy SB nie ma. Pewne jest jednak to, że ci ludzie mają ogromną wiedzę na temat mechanizmów gospodarczych i politycznych, znają ciemne strony biografii wielu wpływowych osób, nierzadko dysponują dokumentami wyniesionymi z dawnej pracy. Jak tę wiedzę wykorzystują? Stwierdzenie, że dla dobra demokratycznej Polski, byłoby naiwnością.
Warto pamiętać, że Mleczko ponad 10 lat temu, kiedy jeszcze spotykał się z dziennikarzami, opowiadał, że do każdej nowej pracy bierze ze sobą "sprawdzonych chłopaków z Firmy". A do emeryta Aleksanderka dzwonią do dziś dawni podwładni. Np. by ostrzec przed zbyt wścibskimi dziennikarzami.
onet.pl
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 10:47, 31 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Współpraca Polski z Chinami jest coraz lepsza.
A Jarosław Kaczyński zaprasza premiera Chin do wizyty w naszym kraju. To oficjalny komunikat rządu. Zwraca na to uwagę Bogusław Chrabota z Polsatu.
W piątek premier Jarosław Kaczyński spotkał się z przewodniczącym Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych. Po spotkaniu podpisane zostały trzy międzyrządowe umowy o współpracy: w dziedzinie kultury, zdrowia i eksportu naszego mięsa do Chin.
Zasygnalizował to w swoim blogu Bogusław Chrabota z Polsatu. Jeszcze przed rozpoczęciem spotkania, w piątek rano. Chrabotę zmroziła już sama zapowiedź polsko-chińskich porozumień. Przypomniał więc naszym rządzącym garść prostych faktów:
Współczesne Chiny nigdy nie rozliczyły się z komunistycznym dziedzictwem. Mordercy z Tien an Men nigdy nie zostali rozliczeni, ani osądzeni. Brutalna pacyfikacja i kolonizacje Tybetu nigdy nie została przerwana. Represje wobec Ujgurów i mniejszości religijnych – zatrzymane. Kościół katolicki ciągle podlega represjom. Chiny nigdy nie wyrzekły się stalinowskiej polityki penitencjarnej wobec więźniów politycznych (innymi słowy obozy pracy ciągle w Chinach istnieją). Chińską prowincję wciąż przemierzają szwadrony strażników przyrostu naturalnego dokonujące na bezbronnych kobietach przymusowych aborcji. Istnieją poważne dowody, że chiński system opieki zdrowotnej zajmuje się grabieżą narządów wewnętrznych od mordowanych na stołach operacyjnych przedstawicieli opozycji (...). Motorem chińskiej gospodarki jest grabież pracy. Standardy socjalne komunistycznych Chin urągają elementarnym osiągnięciom współczesności… Można tak w nieskończoność.
Ale czy nasz antykomunistyczny rząd słucha takich napomnień? Nic z tych rzeczy. Dość zerknąć w relację z owego piątkowego spotkania zamieszczoną na oficjalnej stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Nie ma tam ani słowa o sytuacji politycznej w Chinach. Za to sporo frazesów, których nie powstydziłaby się PRL-owska propaganda. Oto próbka:
Premier Jarosław Kaczyński na spotkaniu z przewodniczącym Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych Wu Bangguo podkreślił, że Polska i Chiny chcą zacieśniania wzajemnej współpracy, a rozmowy na najwyższym szczeblu powinny odbywać się regularnie i jak najczęściej. - Cieszymy się, że nasze stosunki dwustronne zostają umocnione przez Pana wizytę w Polsce - powiedział. To pierwsza wizyta przewodniczącego OZPL w Polsce.
Jarosław Kaczyński zaznaczył, że Chiny są największym partnerem handlowym Polski w Azji pod względem wartości wymiany handlowej oraz wielkości importu. Wg wstępnych danych, w 2006 r. eksport z Polski do Chin wzrósł o 29%, osiągając ponad 760 mln USD, a import z Chin o 39 %, osiągając ponad 7,6 mld USD. W 2007 r. obroty z Chinami mogą przekroczyć 10 mld USD.
Prezes Rady Ministrów wyraził chęć prowadzenia konkretnych rozmów o współpracy polsko-chińskiej
w obszarze budowy dróg i autostrad. W związku z organizacją olimpiady w Pekinie w 2008 r. Chiny mają w tej sferze duże doświadczenie. Zdaniem premiera, możliwa jest także współpraca m.in. w dziedzinie energetyki, miedzi i lotnictwa.
Szef polskiego rządu nawiązał do wrześniowych rozmów z premierem Chińskiej Republiki Ludowej w Helsinkach podczas szczytu ASEM oraz ponowił zaproszenie do złożenia przez niego wizyty w Polsce.
Przewodniczący Wu Bangguo podkreślił, że zarówno Polska jak i Chiny przywiązują dużą wagę do rozwoju i zacieśniania stosunków polsko-chińskich. Według niego, nasze kraje łączy tradycyjna przyjaźń. Chiny kładą także duży nacisk na relacje handlowe między naszymi krajami.
O podwójnych standardach stosowanych przez PiS-owski rząd wobec komunizmu (innych u nas, a innych w relacjach z państwami azjatyckimi) pisałem w połowie stycznia.
Oto kacze marzenia najpierw wzorował się na Łukaszence teraz na Chinach, wzorcowa została Kuba i Korea a u nas lustracja i dekomunizacja.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 22:16, 31 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Ofiary komunizmu O KTóRYCH TEż TRZEBA MÓWIĆ I PAMIĘTAĆ!
Piotr Bartoszcze - W kwietniu 1981 był jednym z sygnatariuszy porozumień bydgoskich z władzami PRL, w wyniku których zarejestrowany został NSZZ Rolników Indywidualnych Solidarność. Został internowany w stanie wojennym. Po uwolnieniu kontynuował konspiracyjną działalność związkową. Zamordowany 7 lutego 1984 przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Jego ciało ze śladami bicia i duszenia odnaleziono 9 lutego w studzience melioracyjnej.
Honoriusz Kowalczyk - W okresie stanu wojennego organizował pomoc dla internowanych, msze święte za Ojczyznę, stał się nieformalnie duszpasterzem Solidarności i opozycji.17 kwietnia 1983 r. prowadząc samochód, został ciężko ranny w Wydartowie koło Mogilna. Okoliczności wypadku nie zostały do dziś wyjaśnione (śledztwo w tej sprawie prowadzi IPN). Zmarł po kilku tygodniach w szpitalu w Poznaniu. Pogrzeb o. Honoriusza w dniu 12 maja 1983 r. stał się wielką manifestacją patriotyczną ludności Poznania.
Jerzy Popiełuszko - 19 października 1984 r. ks. Popiełuszko został zaproszony do parafii pw. Świętych Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy. Spotkanie to zakończył zdaniem: "Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy". W tym samym dniu, wracając do Warszawy, na drodze do Torunia, niedaleko miejscowości Górsk, Jerzy Popiełuszko wraz ze swoim kierowcą Waldemarem Chrostowskim zostali uprowadzeni przez funkcjonariuszy Samodzielnej Grupy "D" Departamentu IVMSW w mundurach funkcjonariuszy Wydziału Ruchu Drogowego MO (Chrostowskiemu udało się uciec z kabiny samochodu, Popiełuszkę skrępowano i przewożono w bagażniku). 30 października z zalewu na Wiśle koło Włocławka wyłowiono jego zwłoki, które zbadano w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Białymstoku pod kierunkiem prof. Marii Byrdy. W czasie sekcji wykazano ślady torturowania.
Stefan Niedzielak - Był inicjatorem wzniesienia krzyża katyńskiego na cmentarzu powązkowskim (31 lipca 1981), który to pomnik SB jeszcze tej samej nocy zniszczyła. Za swoją działalność niepodległościową był nieustannie nękany i szykanowany. Zginął zamordowany (cios karate) przez nieznanych sprawców w swojej plebanii na Powązkach w nocy z 19 na 20 stycznia 1989. O zabójstwo podejrzewano SB, Jan Olszewski w swoich pracach sugerował udział KGB w morderstwie.
Stanisław Suchowolec - 22 stycznia 1989 po zamordowaniu księdza Stefana Niedzielaka ksiądz Suchowolec zaczął obawiać się o swoje życie. W nocy 29/ 30 stycznia 1989 został zamordowany przez SB, która upozorowała pożar jego mieszkania.
Białostocka prokuratura ogłosiła we wrześniu 1992, że przyczyną pożaru w mieszkaniu, a w konsekwencji powodem śmierci księdza Stanisława Suchowolca, było zbrodnicze podpalenie. 30 stycznia 2006 prokuratorzy z lubelskiego IPN oświadczyli, że ponad wszelką wątpliwość ksiądz Stanisław Suchowolec został zamordowany wskutek działania Służby Bezpieczeństwa.
Sylwester Zych - W 1982 został oskarżony w procesie pokazowym o próbę obalenia ustroju PRL siłą i przynależność do organizacji zbrojnej. W latach 1982-1986 był więziony jako więzień polityczny w związku ze śmiercią Zdzisława Karosa.
W nocy 11 lipca 1989 znaleziono martwego księdza Zycha na przystanku PKS w Krynicy Morskiej.
Roman Kotlarz - Został zaliczony przez władze komunistyczne w poczet `radomskich bandytów' i poddany brutalnym represjom. Wzywany na przesłuchania, przeszedł ścieżki zdrowia. Kilkakrotnie został brutalnie pobity przez SB-eków. Skatowany, wyczerpany nerwowo i fizycznie 16 sierpnia 1976 znalazł się w szpitalu w Krychnowicach. Zmarł 18 sierpnia, prawdopodobnie otruty.
Kazimierz Jancarz - Był nieustannie inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa, która za pośrednictwem zwerbowanych w jego otoczeniu tajnych współpracowników przeprowadzała gry operacyjne, mające na celu jego skompromitowanie w oczach wiernych.Ks. Kazimierz Jancarz zmarł nagle, 25 marca 1993 roku, w wieku 46 lat. Został pochowany w Makowie Podhalańskim.
Marek Papała - Była godzina dziesiąta wieczorem. Został prawdopodobnie zastrzelony, gdy wysiadał z samochodu przez sprawcę, który oddał strzał w głowę komendanta z pistoletu z tłumikiem.
Michał Falzmann - inspektor Najwyższej Izby Kontroli, który wykrył aferę FOZZ.Początkowo pracował w Urzędzie Skarbowym, a potem przez ostatnie 3 miesiące życia jako inspektor Najwyższej Izby Kontroli. Falzmann próbował przekazać najwyższym władzom, partiom politycznym i opinii publicznej informacje o grabieży zasobów finansowych Polski. We wtorek, 16 lipca 1991, skierował do Dyrektora Oddziału Okręgowego NBP w Warszawie następujące pismo:
Działając na podstawie upoważnienia nr 01321 z dnia 27 maja 1991 Najwyższej Izby Kontroli do przeprowadzenia kontroli w Narodowym Banku Polskim proszę o udostępnienie informacji, objętych tajemnicą bankową, o obrotach i stanach środków pieniężnych (gotówkowych i bezgotówkowych) Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, Warszawa, ul. Miła 2. W kilka godzin po tym, tego samego dnia, Anatol Lawina, dyrektor Zespołu Analiz Systemowych NIK, przekazał mu polecenie Prezesa NIK, prof. Waleriana Pańki, o odsunięciu go od wszelkich czynności kontrolnych prowadzonych przez Zespół. Następnego dnia Michał Falzmann nie żył - zmarł w wieku 38 lat na zawał serca. W kilka miesięcy później w wypadku samochodowym w przeddzień zapowiedzianego ogloszenia wyników swojej pracy, zmarł Walerian Pańko, jego przełożony, oraz Janusz Zaporowski. Wypadek przeżyła żona Pańki oraz kierowca urzędowej Lancii. W przeciągu kilku miesięcy od wypadku zmarł jeszcze zarówno kierowca, jak i policjanci, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce wypadku. W majątku Pańki nie znaleziono żadnych dokumentów związanych z FOZZ.
W opinii części osób ten zbieg okoliczności, jak i fakt, że w aferę FOZZ były zamieszane służby specjalne, świadczą o możliwości zabójstwa.
[link widoczny dla zalogowanych], 31.05.2007 12:20
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 22:21, 31 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
GUS: wzrost PKB najwyższy od 10 lat!!!!!!!!!!!!!!!
Produkt Krajowy Brutto (PKB) wzrósł w I kw. 2007 roku o 7,4 proc. r/r wobec 6,6 proc. w IV kw. 2006 roku, podał w czwartek Główny Urząd Statystyczny (GUS).
W ujęciu nominalnym PKB wyniósł w pierwszym kwartale 267.077,2 mln zł.
Wartość dodana brutto w gospodarce narodowej w pierwszym kwartale 2007 roku wzrosła o 7,6 proc. r/r. Wartość dodana brutto w przemyśle wzrosła o 9,1 proc. w ujęciu rocznym, w budownictwie wzrosła o 40,1 proc., a w sektorze usług rynkowych - o 7,4 proc..
Popyt krajowy w pierwszym kwartale wzrósł o 8,6 proc. r/r, spożycie ogółem wzrosło o 5,7 proc., w tym spożycie indywidualne o 6,9 proc.
Nakłady brutto na środki trwałe wzrosły w pierwszym kwartale o 29,6 proc. r/r.
GUS podał, że saldo obrotów z zagranicą miało na PKB wpływ ujemny - wyniósł on -1,1 proc.. Wpływ spożycia indywidualnego wyniósł 4,6 proc., a nakładów brutto na środki trwałe - 3,6 proc.
Analitycy ankietowani przez agencję ISB oczekiwali, że wzrost PKB w I kw. tego roku wyniósł 7,0-7,4 proc. przy średniej na poziomie 7,2 proc. r/r. Z sześciu prognoz dotyczących całego 2007 roku wynika, że wzrost wyniesie średnio ok. 6,0 proc. (oczekiwania: 5,7-6,3 proc.) wobec 6,1 proc. w 2006 roku.
Oczekiwania co do wzrostu inwestycji wahały się od 22 proc. do 30 proc. Analitycy oczekiwali też, że poprawiająca się sytuacja dochodowa gospodarstw domowych wpłynęła na utrzymanie bardzo wysokiej dynamiki wzrostu konsumpcji prywatnej - średnio o ok. 5,7 proc.
ONET.PL
ZULU BEZNADZIEJNY ! NAPISZ COS O TOTALNIE ROZREGULOWANEJ GOSPODARCE ALBO O UCIEKAJACYCH INWESTORACH POD RZADAMI KACZYNSKICH , O TOTALNYM KRACHU GOSPODARCZYM I BENZYNIE ZA 8 ZL ZA LITR !!!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 22:25, 31 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Wszyscy zomowcy spod "Wujka" winni i skazani!!!
Wszyscy zomowcy, pacyfikujący w 1981 roku kopalnię "Wujek", gdzie zginęło 9 górników, zostali skazani przez katowicki sąd. 11 lat więzienia dostał ich dowódca Romuald Cieślak; jego 14 podwładnych - od 3 lat do 2 i pół roku. Komentarze są zgodne: wyrok jest sprawiedliwy.
ONET.PL
NARESZCIE ! BRAWO KACZYNSCY !
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 22:27, 31 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Wzrasta atrakcyjność inwestycyjna Polski!!!!
Liczba polskich i niemieckich inwestorów, którzy ponownie zdecydowaliby się rozpocząć działalność gospodarczą w naszym kraju, wzrosła w ciągu roku o 15 proc. - wynika z badania Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej.
Badanie wskazuje, że 76 proc. polskich i niemieckich firm jest zadowolonych z prowadzenia inwestycji w Polsce. Prognozy dla inwestycji w 2008 r. są również optymistyczne - podkreśla Izba.
Badanie koniunktury w gospodarce przeprowadzono w marcu. Wzięło w nim udział 128 przedsiębiorstw działających w Polsce i w Niemczech.
Według Izby, ok. 51 proc. firm zwiększyło w ub.r. wydatki inwestycyjne. "Skłonność do inwestycji wynika m.in. z optymistycznej oceny sytuacji gospodarczej w Polsce. Przed rokiem jedynie 46 proc. respondentów wierzyło we wzrost polskiej gospodarki. Obecnie 62,5 proc. jest zdania, że nastąpiła poprawa. Podobny odsetek ankietowanych zakłada, że mocny trend wzrostowy polskiego PKB utrzyma się w 2007 r." - wyjaśnia Izba.
ONET.PL
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pią 8:52, 01 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
"Strzelano tak, aby zabić"
Sytuacja bardzo trudna - słychać było na milicyjnych falach. "Albo użyjemy broni, albo musimy się wycofać". To meldunek z 16 grudnia 1981 roku o godzinie 12.02 pułkownika Kazimierza Wilczyńskiego, szefa katowickiego ZOMO dowodzącego akcją pacyfikacji kopalni "Wujek" w Katowicach - pisze Jerzy Jachowicz, publicysta DZIENNIKA.
Pierwsze strzały z luf plutonu specjalnego ZOMO do górników "Wujka" padły ok. godz. 12.15. Znak do otwarcia ognia dał dowódca plutonu Romuald Cieślak. Skazany wczoraj w trzecim procesie na 11 lat więzienia.
W tym czasie agent SB z kopalnianego telefonu przekazuje dowodzącemu poufny meldunek: "Z terenu kopalni wynoszą rannych". Agent nie wie, że wśród leżących na ziemi są też zabici.
Ogień ustaje o 13.02. Z terenu kopalni wycofywane są czołgi. Bilans ofiar jest przerażający: 9 zabitych, blisko 50 rannych, w tym 23 od ran postrzałowych. Miejsca postrzałów świadczą o tym, że celowano, by zabić, a nie tylko unieszkodliwić.
Wieść o tragedii "Wujka" rozeszła się po Śląsku błyskawicznie. Była paraliżująca. Jej przygnębiający ciężar sprawił, że zamarł całkowicie opór przeciwko stanowi wojennemu.
Wywlekanie rannych
Górnicy "Wujka" zastrajkowali w nocy z 12 na 13 grudnia, kiedy milicja aresztowała Jana Ludwiczaka, ówczesnego szefa kopalnianej "Solidarności". Kopalnię natychmiast otoczyły milicja i wojsko, ale górnicy odmówili przerwania strajku. Przed północą 15 grudnia zaplanowano wyparcie strajkujących. Dyrekcja kopalni dostarczyła plany "Wujka".
Agenci SB poinformowali, że bramy wjazdowe są zaminowane. Dlatego następnego dnia około godziny 11.00 kopalniany mur staranowały czołgi. Za nimi do środka wdarły się oddziały ZOMO. Wśród nich pluton specjalny z bronią na ostrą amunicję.
Po zaprzestaniu ognia z terenu kopalni wycofywane są czołgi. Zabici to: 4 w wyniku strzałów w głowę, 4 - w klatkę piersiową, 1 - w szyję. Najmłodszy zastrzelony miał 19 lat, najstarszy - 48.
Milicja zorganizowała zapory uniemożliwiające swobodny wywóz poszkodowanych w karetkach. Przy tych blokadach rannych wywlekano z ambulansów. Jeśli nazwisko któregoś widniało na listach do aresztowania, osobnym transportem przewożono ich do szpitala więziennego. W czasie tych kontroli pobito wiele osób z obsługi karetek: lekarzy, pielęgniarki i pielęgniarzy, a nawet kierowców.
Zacieranie śladów zbrodni
Od pierwszych godzin prowadzonego przez prokuraturę wojskową śledztwa chodziło o to, by uchronić strzelających od poniesienia odpowiedzialności. W notatce z pierwszej wizji lokalnej prokuratorów zastępca szefa prokuratury gliwickiej napisał, że nie mogli zacząć zbierać dowodów rzeczowych, gdyż przy zwłokach zabitych gromadzili się górnicy, palili świeczki, ustawili krzyż. Było to pierwsze kłamstwo tego śledztwa. W czasie prokuratorskiej wizji zwłoki poległych były już przechowywane w stacji pogotowia ratunkowego. Sto metrów od miejsca, w którym strzelano do strajkujących.
Tego samego dnia płk Konarzewski formalnie rozpoczął śledztwo, nadając mu od razu tendencyjny kierunek. W jego uzasadnieniu napisał bowiem, że górnicy atakowali funkcjonariuszy niebezpiecznymi narzędziami. Opisując otwarcie ognia do strajkujących, zanotował: "W pewnym momencie doszło do walki wręcz między stronami. W tym czasie ktoś z funkcjonariuszy ZOMO użył broni palnej, w wyniku czego 6 górników poniosło śmierć na miejscu".
Następnego dnia na miejscu zdarzeń prokuratorzy znaleźli duże liczby łusek, lecz nie zebrali ich i nie zabezpieczyli. Prokuratura nie zbadała też broni, z której strzelano do strajkujących, przekreślając w ten sposób nieodwracalnie możliwość udowodnienia, że to właśnie z tej broni, przypisanej przecież indywidualnie każdemu członkowi plutonu Romualda Cieślaka, oddano strzały w kierunku górników.
Prowadzone takim sposobem śledztwo umorzono już po miesiącu, pod koniec stycznia 1982 r. Jego podstawą było przyjęte przez prokuraturę założenie, iż strajkujący w czasie ataku na siły porządkowe przemieszali się z funkcjonariuszami. Ci ostatni znajdowali się w mniejszości, więc górnicy ich bili. A w dodatku strajkujący - uzasadniała prokuratura - wznosili okrzyki, że chcą zabić funkcjonariuszy.
Tylko dlatego pluton specjalny był zmuszony do otwarcia ognia. Broni użyto więc w obronie koniecznej - to był trzon uzasadnienia prokuratury, wypełniającej potulnie swoje powinności wobec ówczesnej władzy politycznej. Funkcjonariusze strzelali wyłącznie w powietrze. Do górników strzelać nie mogli, bo istniało ryzyko rażenia też przemieszanych ze strajkującymi swoich kolegów z ZOMO - utrzymywała prokuratura.
Skandaliczna nieudolność
Dwa pierwsze procesy, które miały miejsce już w wolnej Polsce, choć brzmi to wręcz niewiarygodnie, przyjmowały w dużej części za punkt wyjścia wersję spreparowaną przez peerelowską prokuraturę wojskową. Gdzie fałsz splatał się z manipulacją.
Wyroki, jakie do wczoraj zapadały w sprawie pacyfikacji kopalni "Wujek", ilustrują nieudolności polskiego wymiaru sprawiedliwości w rozliczeniach zbrodni popełnionych przez funkcjonariuszy aparatu represji i przemocy w latach 80. Stały się dosadnym przykładem bezradności i bezsilności sądownictwa.
Na początku lat 90. wrócono do sprawy zdławienia strajku w "Wujku" pod naciskiem wyników badań tzw. Komisji Rokity. Ujawniono w niej szokujące fakty, obnażające fałszerstwa i manipulacje w umorzonym w 1982 roku śledztwie.
Pierwszy proces w tej sprawie rozpoczął się przed sądem katowickim w marcu 1993, czyli półtora roku po zakończeniu prac komisji. Ciągnął się ponad cztery lata, do listopada 1997. Część oskarżonych sąd uniewinnił, a w stosunku do innych umorzył sprawę. Tamten sąd nie potrafił znaleźć związku dowodowego prowadzącego od strzelających zomowców do zabitych i rannych górników.
Kuriozalne było uzasadnienie wygłoszone przez sędzinę. Twierdziła ona, że musi uniewinnić funkcjonariuszy, bo nie jest w stanie wskazać, który zomowiec zabił lub ranił konkretnego górnika. Wyrok ten uchylił sąd apelacyjny, doszukując się w nim błędów formalnych.
Od skandalu rozpoczął się też drugi proces w 1999 roku. Nie można było znaleźć wśród katowickich sędziów takich, którzy byliby gotowi prowadzić tę sprawę. Wymigać próbowali się także adwokaci, którzy z urzędu mieli bronić zomowców. Myślano nawet o przeniesieniu procesu poza okręg katowicki, ale Sąd Najwyższy nie zgodził się na to. Drugi proces po dwóch latach zakończył się podobnym rozstrzygnięciem jak pierwszy: uniewinnieniem i umorzeniem.
Kolejna apelacja stwierdziła jednak: "Sprzeciw musi budzić używanie broni w celu rozwiązywania sporów zbiorowych", dodając, że górnicy mieli świadomość bezprawności działań funkcjonariuszy milicji i, co najważniejsze, walczyli o dobro wspólne.
jerzy jachowicz , dziennik.pl
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pią 8:55, 01 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
"Osądźcie w końcu Jaruzelskiego"
Władimir Bukowski, były więzień ZSRR: Uznanie byłego dowódcy plutonu specjalnego ZOMO Romualda Cieślaka za winnego w sprawie pacyfikacji śląskich kopalń "Wujek" i "Manifest Lipcowy" i skazanie go na 11 lat więzienia można podsumować tylko jednym zdaniem: sprawiedliwości stało się zadość.
Jeśli w jakimś kraju nie karze się winnych zbrodni, to ludzie po prostu przestają wierzyć w sprawiedliwość i w sądownictwo. Zaczynają czuć się bezkarni i sami częściej popełniają przestępstwa. Dla Polski wyrok katowickiego sądu ma niezwykle duże znaczenie historyczne. Ci, którzy pod władzą dyktatorów, tyranów, w reżimach totalitarnych, wierzą, że mogą zrobić wszystko, czego tylko żądają od nich polityczni mocodawcy, niech wiedzą, że w końcu dosięgnie ich ręka sprawiedliwości. To ważne przesłanie dla tych części świata, które nie mogą się dziś cieszyć wolnością.
Następni w kolejności powinni być generałowie Kiszczak i Jaruzelski. Naprawdę nie rozumiem, czemu oni jeszcze nie zostali uznani za zbrodniarzy komunistycznych. Ja już 9 lat temu w książce "Moskiewski proces pisałem, że tak powinno się stać.
Może teraz to się w Polsce uda. Jaruzelski kłamał, mówiąc, że stan wojenny trzeba było wprowadzić, bo było to mniejsze zło, gdyż w przeciwnym razie Polsce groziła inwazja sowiecka. Opublikowane dokumenty wskazują na to, że taka inwazja nigdy nie była nawet przedmiotem poważnych dyskusji, a Jaruzelski doskonale o tym wiedział.
Co więcej, Jaruzelski nie był pewny, jak zachowa się armia podczas stanu wojennego, bał się kłopotów i sam kilkakrotnie prosił w Moskwie o pomoc. Jednak za każdym razem słyszał odpowiedź odmowną. Jaruzelski do tej pory okłamuje opinię publiczną w Polsce.
Żeby więc sprawiedliwości do końca stało się zadość i by ludzie nie zwątpili w sprawiedliwość, ten komunistyczny zbrodniarz musi zostać w końcu osądzony. Teraz to jest bardziej możliwe niż kiedykolwiek wcześniej.
dziennik.pl
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pią 20:45, 01 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Kaczy zbuku gospodarki to wy lepiej nie ruszajcie świetnie kręci się bez was inni zrobili to o czym wy nie macie zielonego pojęcia, lepiej przeczytaj o tym;
"CBA bezprawnie wywiozło ze szpitala dokumentację pacjentów"
Szef Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie dr Andrzej Włodarczyk skarży w prokuraturze Centralne Biuro Antykorupcyjne - informuje RMF FM.
Chodzi o kontrolę jaką oficerowie przeprowadzili w szpitalu, w którym pracował kardiochirurg Mirosław G., podejrzewany o korupcję i doprowadzenie do śmierci pacjenta. Dr Włodarczyk uważa, że funkcjonariusze bezprawnie wywieźli ze szpitala dokumentację medyczną pacjentów; mogła ona zawierać informacje dotyczące chorób wenerycznych lub psychicznych pacjentów.
Szef CBA Mariusz Kamiński tłumaczył w Senacie, że kontrola dotyczy dokumentacji finansowej i przetargów w szpitalu. Szefa CBA broni marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, który został poinformowany o sprawie. - Zgłosiło się anonimowo do mnie kilku lekarzy ze szpitala MSWiA, osoby niezwykle wiarygodne, jak to się mówi - z najwyższej półki lekarskiej - mówi profesor. Lekarze ci opowiedzieli o dokumentach wywożonych ze szpitala i telefonach od zaniepokojonych pacjentów.
- Tutaj jest to działanie na zasadzie zarzucania sieci - a może coś znajdziemy, przepytamy dziesiątki tysięcy, to może jakiegoś winnego znajdziemy - mówi Włodarczyk w RMF FM.
Profesor w tej sprawie wystąpił także ze skargą do Rzecznika Praw Obywatelskich i Inspektora Ochrony Danych Osobowych.
albo o tym;
Ministerstwo Sprawiedliwości chce sprawdzić, czy ktoś nakłaniał prokuratora Emila Melkę do postawienia Barbarze Blidzie zarzutów w sprawie mafii węglowej - informuje wprost.pl. To efekt wypowiedzi prokuratora w mediach.
Sprawą ma się zająć Prokuratura Krajowa. Melka ostatecznie został odsunięty od sprawy: oficjalnie z powodu przewlekłości postępowania, nieoficjalnie - bo uważał postawienie zarzutów Blidzie za bezpodstawne (była minister budownictwa w rządzie SLD zastrzeliła się 24 kwietnia w czasie próby zatrzymania jej przez ABW).
W rozmowie z "Przekrojem" Melka powiedział, że o sprawie może dłużej porozmawiać dopiero za dwa lata. Także swojemu przełożonemu przyznał, że nie zdradzi kulis postępowania, które prowadził, "ponieważ zostawia wiedzę na komisję śledczą".
I co na to twoje kaczory? sezon ochronny dobiega końca.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pią 21:00, 01 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Łukaszku....
To że...Dr Włodarczyk uważa, że funkcjonariusze bezprawnie ... to jeszcze nie dowód że bezprawnie, bo to jest dr. a nie prawnik.
Teraz...działanie na zasadzie zarzucania sieci - a może coś znajdziemy... to już kuriozum. A jak niby prowadziś śledztwo nie zarzucając jw. albo nie szukając? Mnie podobne rewelacje porażają naiwnością...
Zbitka alogiczna faktów... postawienie zarzutów Blidzie za bezpodstawne... i ...(była minister budownictwa w rządzie SLD zastrzeliła się 24 kwietnia w czasie próby zatrzymania jej przez ABW). ... to alogika najwyższych lotów... Kto się... zabija w takiej sytuacji? Na takim czymś zbija się polityczne kokosy , to niemal polityczna martyrologia-trampolina do sukcesu,a nie powód do samobójstwa. A tu ciągle to samo, głusi na argumenty...
Pozdro...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pią 21:18, 01 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Witam
Weles co według Ciebie jest świństwem? chyba nic no może jedynie to co robią inni niż protegowani Jarosława i Lecha K Pan dr faktycznie nie jest prawnikiem tak samo jak lekarzami nie są funkcjonariusze współczesnego UB. Tak to jest rzucanie sieci a może coś znajdziemy jak były tak niepodważalne i jednoznaczne dowody na zbrodni dokonane przez doktora G to po cóż dokumentacja wszystkich pacjentów nie wyłączając tych z rozstrojem żołądka?
Jeśli chodzi o BB to czy nie sądzisz że jeśli Ziobro chce sprawdzać to znaczy że media nagłośniły a sprawa nie wygląda czysto skoro Zbyszek chce sprawdzać widać ma co sprawdzać.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pią 22:38, 01 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Łukaszu...
Znowu nadinterpretacje... Czynności administracyjne, precedury (nawet medyczne) są objęte ścisłymi przepisami prawa. Sztuka medyczna (jakakolwiek) jest tym co się zawiera w ramach prawa. O ile lekarz (czy człowiek innych zawodów) powinien się orientować w wąskim zakresie prawa do perfekcji to na pewno nie zna procedur i praw prowadzących dochodzenie.
Biedny dr. G brał niewątpliwie łapówki(na to są dowody i zeznania). To jest wystarczającym powodem do podejrzeń o coś na co też sygnały były(być może plotki, pomówienia) ale które trzeba sprawdzić. Rolą organów ścigania jest nie tylko ściganie ale też sprawdzanie sygnałów, informacji i "niuchania". Tak że Łukasz dochodzenia są po to aby dowody zdobyć... bo nonsensm byłoby dochodzić gdy się ma dowody... ale od razu pod sąd (bo dowody). Istnieje takie coś jak podejrzenie oparte o informacje, o prawdopodobność, o potrzebę wszechstronnego przświetlenia sprawy opartą też na doświadczeniu funkcjonariuszy. To z kolei jest sztuka i rola dochodzeniowców. Nie można popadać w paranoję. Są przecież sądy?
Trzeba pamiętać też że dr. G... to jednak nie święty i niech polityczny dym nie przesłania istoty problemu jakim są korupcje. Bo niezależnie o czym chodzą medialne opinie... w sądzie i tak trzeba się będzie wykazać dowodami. Więc o co ten dym? Że pies szuka lisa? Po to jest psem... Problem w tym. Pies złapał lisa i odebrał kurę... Czyli lis przestępcą. Teraz karze się psa że kura nie żyje?
Zastanawia mnie jak w tym kociokwiku nagonki na służby goniące złodziei ma nasytąpić wzrost bezpieczeństwa i zniknięcie korupcji, skoro w obronę bierze się złodziei? Porąbane to wszystko... Wspaniałomyślni obywatele i biedni złodzieje... hehe. Co za sielanka... Mam wrażenie że... coś tu nie tak.
Pozdro...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 10:49, 02 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Witam.
Weles proponuje przejdźmy w dalszej dyskusji na dział "Polska".
Pozdrawiam.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 15:15, 02 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Można było dostać więcej!!
- Z prywatyzacją Banku Śląskiego (BSK) należało poczekać i wtedy można było za akcje wziąć więcej pieniędzy - uważa były wicepremier, minister finansów Grzegorz Kołodko. Jego zdaniem, wstrzymanie prywatyzacji BSK byłoby jednak odebrane przez ludzi jako chęć zabrania im zysków ze sprzedaży akcji. Kołodko i były wiceminister finansów Krzysztof Kalicki to kolejni świadkowie, których komisja śledcza przesłuchała w związku z badaniem okoliczności prywatyzacji Banku Śląskiego.
Zeznania Kołodki były o tyle istotne, że eseldowski minister wielokrotnie w przeszłości krytycznie oceniał przebieg prywatyzacji Banku Śląskiego.
Według Grzegorza Kołodki, ze sprzedażą akcji Banku Śląskiego należało poczekać do jesieni 2004 roku. Wtedy, jego zdaniem, można było za BSK otrzymać "zdecydowanie większą cenę".
Kołodko był wicepremierem i ministrem finansów w rządzie Waldemara Pawlaka w latach 1994-1995, po Marku Borowskim i Henryku Chmielaku, który przez pewien czas pełnił obowiązki kierownika Ministerstwa Finansów. - Nie rozumiałem wtedy, dlaczego Bank Śląski został sprzedany w ofercie publicznej po ewidentnie zaniżonej cenie. Zaniżonej spekulacyjnie, w efekcie "balona", który był wtedy na giełdzie - tłumaczył Kołodko.
Sam jednak dystansował się od udziału w jakichś bezpośrednich decyzjach wokół Banku Śląskiego, np. sprzedaży przez resort pozostałych w rękach Ministerstwa Finansów akcji BSK. Przypomniał, że kiedy on obejmował funkcję ministra finansów, prywatyzacja BSK już została dokonana. A pytany, czy badał prywatyzację banku, powiedział, że interesuje go przede wszystkim przyszłość. Kołodko przytoczył swoją rozmowę z wiceministrem finansów Stefanem Kawalcem, odpowiedzialnym za tę prywatyzację. Kawalec miał mu tłumaczyć, że wyznaczony termin prywatyzacji Banku Śląskiego "był najkorzystniejszy z punktu widzenia zachęcenia ludzi do inwestowania na giełdzie".
Mimo swoich uwag o przełożeniu prywatyzacji BSK o rok stwierdził, że rząd był w bardzo trudnej sytuacji. Jego zdaniem, odłożenie oferty publicznej akcji odebrane byłoby przez obywateli jako chęć rządu do pozbawienia ludzi zysku z akcji.
Posłowie pytali również byłego ministra finansów o sposoby wyceny banków. Ten jednak stwierdził, że nie jest ekspertem od spraw wyceny. Drugi z przesłuchiwanych świadków Krzysztof Kalicki stwierdził, że wycena banku była przeprowadzona w "sposób rozsądny". Kalicki został wiceministrem finansów w czerwcu 1994 r., czyli tuż po prywatyzacji BSK, i pełnił tę funkcję do grudnia 1996 roku. Obecnie jest prezesem Deutsche Bank Polska. Jego zdaniem, wysoka cena akcji BSK w pierwszym notowaniu to efekt narastającej fali spekulacji na giełdzie, której minister finansów nie mógł przewidzieć.
Według Kalickiego, jeśli ówczesny prezes Banku Śląskiego Marian Rajczyk twierdzi, iż cena 500 tys. starych złotych za akcję BSK ustalona została przez Marka Borowskiego "z kapelusza", to powinien wtedy reagować. Kalicki nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób została rozdysponowana tzw. rezerwa techniczna akcji BSK. To, co między innymi stało się z tą pulą ok. 290 tys. akcji Banku Śląskiego, próbuje ustalić komisja śledcza.
Śledczy pytali również Kołodkę jako kilkukrotnego ministra finansów o jego opinię m.in. na temat stanu sektora bankowego, jego wpływu na przedsiębiorczość i gospodarkę. Jego wypowiedzi krytykujące liberalne podejście do gospodarki zmierzały do tego, że gdyby od początku transformacji w Polsce przez kilkanaście lat realizowano program Grzegorza Kołodki, to żyłoby nam się w kraju sto razy lepiej. Na zakończenie przesłuchania obdarował nawet komisję swoimi książkami dotyczącymi naprawy finansów publicznych i strategii szybkiego wzrostu gospodarczego.
W połowie czerwca śledczy chcą przesłuchać kluczowych dla wyjaśnienia wątku prywatyzacji Banku Śląskiego świadków: byłego ministra finansów Marka Borowskiego, wiceministra Stefana Kawalca oraz dyrektora departamentu bankowości i instytucji finansowych MF Sławomira Sikorę. Śledczy chcą wyjaśnić m.in., czy urzędnicy Ministerstwa Finansów, sprzedając część pozostałych w rękach MF akcji BSK na giełdzie, nie dopuścili się manipulacji kursem akcji. Wiele bowiem wskazuje na to, że transakcje sprzedaży, o których wbrew przepisom nie informowano publicznie, nie były przypadkowe.
Artur Kowalski
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|